Jej myśl stała się węzłem sprzecznych wyobrażeń;
Kształty, niedotykalne zmysłom śmiertelnika
I niewidzialne, ona dostrzega, dotyka
I w poufałej wzywa do siebie rozmowie:
Taką chorobę wiek nasz obłąkaniem zowie.
Lecz nieraz mędrzec głębiej w obłąkanie wpada,
Jeśli melancholiji smutny dar posiada;
Bo wzrok melancholijny jak teleskop sięga,
Dalekie widma zbliża, rozłączone sprzęga,
I urok życia chłodną rozdarłszy uwagą,
Rozkrywa rzeczywistość wystygłą i nagą. —
Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.
Młodzieniec był pielgrzymem, jak widać z odzienia.
Kształty przy nim krążące znikły z senną marą
Lub wojnę z nim toczyły; — on stał się ofiarą
Nienawiści swych wrogów; zewsząd zguby bliski,
Postrzega sidła zdrady lub zemsty pociski.
Stoły jego zgryzota jak harpija plami,
On, jak dawny Mitrydar, karmił się jadami;
A trucizna nie była szkodliwą dla niego
I służyła mu na kształt chleba powszedniego.
Co innym śmiercią było, tym życie przewlekał;
Zbrzydził społeczność ludzką, w pustynie uciekał,
Żył w przyjaźni z górami, myślą do gwiazd lata,
Wdał się w rozmowę z wielkim jenijuszem świata.
Wzbogaconemu nauk czarodziejskich zbiorem
Tajemna księga nocy stanęła otworem.
Jego klątwą wyzwane z głębokości ziemi
Duchy go otoczyły — i został się z niemi.
Nie ma więcej zmian w scenach mojego widzenia.
Zbudziłem się. — Jak dziwne wyroków zrządzenia!
Mój sen dla dwójga ludzi smutny koniec znaczy,
Jednemu w obłąkaniu, obojgu w rozpaczy. —
Wilno. Roku 1824.