Wiersz miłosny Aleksandra Prokofjewa pod tytułem Narzeczona

Narzeczona

Mknie na łeb na szyję ulicą południe,

raz po raz zielonym skrzydłem o ziem łupnie.

A na tej ulicy, jak młoda cieciorka,

narzeczona moja w krajkach i w paciorkach.

Przed nią po dolinach słowik pieśni wije,

za nią para w parę płaczą harmonije.

Ja jej mówię:

"Migasz tą odświętną bluzką,

jakbyś była w rzece stynką srebrnołuską.

Na prawo, na lewo, popatrz, jak się mienią

liny w kamizelkach obszytych zielenią!

Widzisz czy nie widzisz? Kochasz czy nie kochasz?

Powiedziałabyś mi jedno słówko chociaż".

Odpowiedź przychodzi grzeczna, ale kręta:

"Czas by już do domu powracać, dziewczęta,

bo już kamień stygnie, na kamieniu rosa,

bokami, bokami idzie deszcz z ukosa".

"Królowo czerwienna, postój chwilę jeszcze,

skąd z jasnego nieba roją ci się deszcze?

Skąd ma przyjść wichura, gdy wiatr złamał nogę?"

A ta się upiera:

"Kochaneczki, w drogę!

Co racja, to racja, mówca prawdę rzecze,

Na przeprawach słońce bezlitośnie piecze,

od słonecznych żagwi, co wprost w oczy wieją,

darowane wstążki do szczętu spłowieją".

"Czekaj, nie uciekaj!"

powtarzam zawzięcie,

"Ja ci nowe wstążki przyniosę w prezencie,

krew morza i wiatru w żyłach im się toczy,

słońce ich nie spali ani deszcz nie zmoczy.

Co się z tobą stało? Byłaś mi łaskawszą.

Chcesz, to cię uścisnę, niech ludziska patrzą?"

Ona jak szwagrowi odpowie śmiejący:

"Tyś nad strojną ziemią sokół jaśniejący.

Latałbyś, sokole, ponad lasem, wodą,

tam gdzie gwiazdy niebo płomieniami bodą!

Com ci żartem rzekła, dzisiaj się odrzekam:

ty sokołem jesteś, a ja orła czekam!

On pieśń wyprowadzi jak konia ze stajni,

bez pytania złapie, ściśnie najzwyczajniej,

przy ludziach, przy słońcu, nie tam gdzieś na stronie".

W niedobrym przeczuciu zamilkły harmonie,

a ja w bok odchodzę, na skoszoną łąkę,

i wołam,

by grajek zagrał nam rozłąkę.

Przełożył z rosyjskiego
Jerzy Litwiniuk