Kobieta
Anatol Stern
O, zrzuć z siebie wszystko i własnym okryj się ciałem,
uciesz swoje piersi, co przypływami się wznoszą,
pod którymi tak często młodzi chłopcy łkali,
omdlewając we śnie pod rozkoszną ich noszą.
Hutny hałas świata zalewa twe uszy,
omdlewając w rozpławionej kosmicznych żądz rudzie
światy tańczą wokół ciebie w pierścieniach, w snów pióropuszach,
a ty wołasz na nie: precz, szelmy, a pódziesz!
Słodki brzuch twój się unosi kołysanką snopów,
mleczne rzeki płyną z czerwonych twych sutek,
świat się pod tobą kołami zatacza jak opój,
skacze, pędzi, wciąż pod tobą, a zda mu się, że uciekł.
Lecz zbyt wiele, nazbyt już cię śpiewano! A teraz
tych wszystkich słów-puchów czy ci już nie za mało?
Ale na szorstki, szarpiący codziennych spraw materac
któż próbował powalić miękkie samki ciało!
Przecież dla ciebie, kobieto, piękniejszego ruchu
ani godniejszego nie wyszukasz łoża!
O muzyko ud silnych, ramion, piersi, brzuchów,
ciał lekkich jak motyle, gwałtownych jak pożar!
Ty, co między pnie światów, co w gwiazd padłeś gąszcz leśną,
pożarze białego ciała, które żądzę nieci,
kobieto! Pójdź prędzej, wieżę wzniesiemy cielesną,
na którą mi, zamiast kamieni, będziesz dawać dzieci!
O, musują, szaleją, płyną kwietne soki
z ciała do ciała, z drzew do słońca w opętanym tańcu!
Twoje piersi nas unoszą jak różowe obłoki,
szczodre w mleko i pozdrawiające powstańców!
Więc zerwij się wreszcie i ciągnij, ciągnij na nią,
z marsylianką zębów, którymi będziesz gryzł ją!
O, odkrywcy szczęśliwi, zwycięstwem pijani,
nowe lądy w waszych oczach, rozszerzonych wizją!
Ja, ty, my wszyscy jesteśmy przecież jak kabel,
który elektryczność płodności przenosi nad glebą.
Jak dobrze jest z własnych dzieci wznieść krzyczący Babel
i zerwać z nieba lazury, by ujrzeć znowu niebo!!