Do pożegnanej
Andrzej Trzebiński
Domy w chromach jesieni! w jesień
wiodący zaułek
dziko czerwony aż kipi od dzikich win.
Witraż zorzy pociętej w ogrodów deseń
wróży jutro zamienione w wichurę...
Wiatrak, nawijając pasma wiatru, jutro już wił.
Strzępy nieba rozdarte przez wyostrzone drzew czuby
w ptaki zamieniły się nagle i odleciały — niebieskie.
Jak opuszczone gniazda zostają w topolach chmury,
ale i tak w powietrzu utworzą się miejsca próżni.
Liść każdy spada osobno: karminem, cynobrem, purpurą.
Gdybyś stała tutaj, moja śnieżna — i ty byś dostała kolorów...
Liść każdy spada osobno, tworząc górę pod buków górą...
Pomyśl: jutro ta wichura i ten huk w bukowych borach!
Rzucę dom, moja miła, w chromach dom!
Parę gron dzikich win — lok nad twarzą...
ach, ostrożnie, ach, ostrożnie — widzisz: dąb,
musisz chodzić ponad ziemią, liście parzą.
Liśćmi, ognia językami milczą drzewa,
chciałbym zmienić w ogień, w ogień każdą rzecz.
Pomyśl: jary w jarzębinę rozjarzyć — ?