Wiersz miłosny Antoniego Orłowskiego pod tytułem Mrówki [Strona 2]

Jak klacz, kiedy jej jeździec wbije w bok ostrogę,

Nagle rzuca się naprzód bez względu na drogę,

Tak też i Telimena, jak ostrogą spięta,

Rzuciła naprzód ciałem, a białe rączęta

Wokoło Tadeusz owinęła szyi,

Równocześnie jej nogi, jak pierścienie żmii,

Skrępowały młodziana tak, że się zdawało,

Iż razem obydwoje jedno tworzą ciało.

Pan Tadeusz był młody, zdrów i wytrzymały,

Przy tym zbyt wypoczęty, więc swoje zapały

Z rozkoszą w Telimenie utopić był gotów;

A że przyszedł do tego prawie bez kłopotów,

Nie poskąpił też za to ochoty i siły.

Więc go też jej rączęta jak węże spowiły

I pulchne białe nogi ścisnęły jak kleszcze,

Usta zaś wyszeptały: "Tadeuszu, jeszcze!".

Zaczął się nad nią znęcać jak kogut nad kurą,

Lecz mu po małej chwili oczy zaszły chmurą,

Oddechu brakło w piersiach, więc zrezygnowany,

Dając raz jeszcze nurka pomiędzy falbany,

Zmęczony, legł na miękkim Telimeny łonie

Ukrywszy na jej piersi rozpalone skronie.

Telimena, widząc to, nie zrezygnowała,

A że prócz doświadczenia spryt i rozum miała,

Zatem drażniąc ustami Tadeusza wargi,

Szepnęła pieszczotliwie kilka słówek skargi:

"Wszak to było dla ciebie, a co dla mnie będzie?"

I mając swoje chuci jedynie na względzie,

Jęła go palić wzrokiem, uśmiechem czarować,

Wodzić ręką po ciele, namiętnie całować,

Wpiła w niego swe wargi, na koniec zemdlona

Przycisnęła namiętnie młodzieńca do łona.

Poznał tedy Tadeusz, z kim ma do czynienia,

Co znaczy dobra szkoła obok doświadczenia.

Już mu teraz pomogła własnymi rękami,

Własnym ciałem — prócz tego czułymi słówkami

Błagała, by rozkoszy nie popsuł pośpiechem:

"Bo przecież noc nie zając" — mówiła z uśmiechem —

"Nie ucieknie! Wszak prawda, ty moje kochanie?"

Jakże to nie być czułym na takie wezwanie!

Jak Moskal, gdy zagrają "Boże caria chrani",

Tak rzucił się Tadeusz. Telimena w dani

Wtórną zniosła z młodzieńczej ochoty ofiarę.

Gdyby się teraz hrabia zjawił na chwil parę,

Miałżeby co szkicować: Ponad spódnic zwoje

Sterczało rozdzielonych białych kolan dwoje;

Niżej, w falban, koronek napiętrzonej górze,

Nuża się pan Tadeusz niby w białej chmurze,

Pod nim się Telimena zadyszana wije,

Włos rozwiany, w nieładzie w murawie się kryje.

Pierwszy powstał Tadeusz wnet ubiór poprawił,

Przez chwilę jeszcze oko Telimeny bawił,

Która leżąc omdlała i z sił wyczerpana,

Ledwo z jego pomocą wstała na kolana.

Wnet poprawiła włosy, wstążki i falbany,

A widząc, że Tadeusz, nieco zadumany,

W te do niego bez gniewu ozwała się słowa:

"Sądzę, że w tajemnicy wszystko pan zachowa.

Zwłaszcza że i czyn pański był nieco zuchwały.

Mówię to nie dlatego, by prawić morały,

Lecz postąpić w ten sposób z kobietą uczciwą,

Może nieco zalotną, czułą i wrażliwą,

Korzystać z jej niemocy, wyzyskać jej słabość,

prawić morały,

Lecz postąpić w ten sposób z kobietą uczciwą,

Może nieco zalotną, czułą i wrażliwą,

Korzystać z jej niemocy, wyzyskać jej słabość,

Łagodnie panu powiem, to była zuchwałość.

To niegodne, mój panie!... Jednak wiek twój młody,

Dzień gorący i mrówki, które do swobody

Szerokie dały pole, biorąc pod uwagę,

Przebaczam... Cóż mam robić?... Kto taką odwagę

Wobec damy okazał, jak pan to uczynił,

Ten tylko w jej oczach zyskał, nie zawinił".

Kiedy ją Tadeusz ścisnął za kolana,

Grożąc palcem, wyrzekła: "Oj, łotrzyk z waćpana!".