Wiersz miłosny Antoniego Pawlaka pod tytułem I śmierć, wiele śmierci

I śmierć, wiele śmierci

Death, many deaths I'll sing

Walt Whitman

 

1

 

za chwilę śliski parapet

odskoczy w tył

 

spoglądam na ruiny

które parę dni temu

były miastem

spoglądam na cienką listwę ulicy

pełną porzuconych w panice

samochodów

 

próbuję przypomnieć sobie

skąd się tutaj wziąłem

właśnie tu

kilka pięter nad zapomnianą ulicą

w bezruchu powietrza

w przytłaczającej ciszy poranka

co mnie do tego skłoniło

co tutaj przyniosło

i dlaczego akurat mnie

przecież mówiono że jestem

dzieckiem szczęścia

że moje życie to nieustające

pasmo powodzenia a tu

kurczy się nagle do odległości

kilku pięter

 

dlaczego raptem

opuściła mnie intuicja która

pozwalała wyjść z każdej opresji

mogłem przecież niczym liść

przebity kolorem jesieni

dać się unieść pierwszej fali uciekinierów

pierwszemu podmuchowi histerii i z niepokojem

tropić ślady tragedii

na pustych płachtach gazet

śledzić katastroficzne reportaże

na ciepłym ekranie telewizora

 

2

 

pamiętam jak podeszłaś do mnie

bez słowa sprowadzając na brzeg morza

ujęłaś moją dłoń i szepnęłaś

tak cicho że słowa ledwie przebijały się

przez szczelny płaszcz nocy:

Będę nazywała cię Kefas

bowiem znaczy to skała

a ja potrzebuję opoki na której

mogłabym zbudować moją miłość

potrzebuję mocnego oparcia właśnie teraz

kiedy przestaję rozumieć to wszystko

co mnie otacza i nawet

litery dobrze znanych książek

zmieniają się w nieczytelne hieroglify

 

zostawiłem wszystko

i poszedłem za tobą

pełen ślepej ufności

wiary że tak właśnie trzeba

a było to gdy na naszych oczach

tuż pod przykryciem powiek

umierał Sopot (drugie miasto którego śmierć

widziałem z bliska) ludzie

porzucali dobytek i uciekali

do pobliskiego Gdańska lub dalej w głąb kraju

skrzynki pocztowe odmawiały

modlitwy milczenia

wstrzymane pociągi blokowały dworzec

przestały dochodzić codzienne gazety

a nikt nie potrafił już

samodzielnie myśleć

 

ostatnie grupy uciekinierów

opuszczały miasto

w zastygłe okna kamienic

zaglądała śmierć

 

snuliśmy się sennie pośród

opustoszałych ulic których spokój

zakłócały nieliczne stadka emerytów