Wiersz miłosny Bohdana Urbankowskiego pod tytułem Niewysłany list [Strona 2]

latarń

i skrzypiących tapczanów

wrzucaliśmy miedziane monety

 

Wrócimy tutaj

— mówiłaś

Wrócimy

— odpowiadałem.

 

Wrócimy —

krzyczeliśmy razem

do bólu zaciskając ręce

młode,

spocone jak ciała kochanków.

 

6

 

Roztrzepotani,

zanurzeni w sobie

jak krew w żyle byliśmy

ogromnym ptakiem

o dwóch głowach

i

nieskończonej

ilości skrzydeł. Nadzy:

między naszymi ciałami

nie było skóry. Krew

przepływała wprost

z warg do warg

z serca do serca.

 

Na hotelowej ścianie

pozostały

nasze cienie zrzucone jak ubrania

niezgrabne

niepotrzebne w tym locie ku słońcu

z którego już mieliśmy nie powrócić.

 

7

 

widziałem

twojego męża milczeliśmy

nad szarą mapą serwety

w hotelowej knajpie jego twarz

rozpadła się brwi i policzki

spływały jak namalowane

złą szminką obiecałem

że nie będę cię szukać że

wyjadę wtedy

zaczął całować moje ręce

a ja

pozwalałem na to z przerażeniem

myśląc jak

coraz bardziej

stajemy się

podobni

pochyleni

nad mapą serwety

rozbitkowie

 

8

 

Tamten brzeg lata: gest Twojej ręki

nieśmiały

jakbyś zsuwała nią przepaskę z bioder

 

poziomki: pierwsze krople krwi

 

Nagi chłopiec klęczący obok Ciebie

ma moją twarz i moje

— jakże młode —

ręce

 

Krzyczę do was

nie odwracacie twarzy. Żaden głos

nie dojdzie już

nie dojdzie

już na tamten brzeg

 

9

 

Jak wdowiec

w zaciśniętej pięści

ściskam kawałki papieru.

 

To już wszystko.

 

Nie umiem pisać

Boję się słów

jak nagłego

szarpnięcia drzwi. Nie mogę...