Morburg
Borys Pasternak
(fragment)
Dygotałem. Płonąłem i gasłem na nowo.
W ten dzień oświadczyłem się. Drżałem z przejęcia.
Za późno. Skrewiłem. I oto odmowa.
Jak żal mi jej łez! Ja — świętszy niż święci.
Wyszedłem na plac. 7 mógłby ktoś mniemać,
Żem znów się narodził. I lada drobnostka
Istniała drwiąc sobie z mojego istnienia,
l w sens pożegnalny znaczeniem swym rosła.
Rozpalał się chodnik, ulica u czoła
Smagłała i kocic łby w niebo patrzyły
Spode łba, wiatr-wiosiarz po lipach wiosłował.
I wszystko to tylko podobne snom było.
Czymkolwiek by było, wolałem nie chwytać
Podobieństw i wzrok ich omijać z daleka,
Nie widzieć bogactwa ich ani powitań,
I, by nie rozryczeć się, chciałem uciekać.
Wrodzony mój instynkt, ten starzec pochlebca,
Nieznośnie naprzykrzał się i następował,
I myślał: "Zadurzył się dzieciak. Chcąc nie chcąc,
Nieszczęsny, ja będę go musiał pilnować".
"Krok jeszcze, krok jeden", powtarzał mi instynkt
I mądrze prowadził mnie stary scholastyk,
Przez gąszcz drzew rozgrzanych, dziewiczy, stulistny,
I bzu, i płomienia mych uczuć niezgasłych.
"Nauczysz się kroczkiem, a później choć biegnij!" —
Powtarzał, a słońce patrzało upalniej
Z zenitu, jak uczą go znów chodzić biegle
Mieszkańca planety — na gwieździe fatalnej.
... W ten dzień całą ciebie, od stóp do grzebyków,
Jak tragik z prowincji Szekspira tragedię,
Jam nosił ze sobą, na pamięć cię wykuł,
Powtarzał, po mieście się taszcząc obłędnie.
Gdy padłem przed tobą, mgłę twoją objąwszy,
I lód ten poczułem, powierzchnię zaklętą
(O, jakżeś ty piękna!) — ten wicher duszności —
Ty o czym? Otrzeźwiej! Już nic. Odepchnięty.
Przełożył Mieczysław Jastrun