Wiosna
Bronisława Ostrowska
I
Wiosna dziś, jak w kapelusz, ubrała się w moje okno,
Zawiązała woalkę firanki
I patrzy nieba źrenicą błękitną, wilgotną,
Z uśmiechem spłakanej kochanki.
Ma lśniący płaszcz wiosenny: mokry jeszcze przeciwległy dach
I czerwone pelargonie w butonierce.
A ja stoję jak żak i wzdycham: ach!
I ręką przyciskam serce.
Bo serce mam wezbrane jak nabrzmiały pąk na kasztanie
Od rannej burzy tchu —
I na pęczku fljołków składam pocałowanie
Przyjmując rendez-vous.
II
Będę czekać w cukierni Ogrodu Saskiego
Na zielono kratkowanej werendzie.
Z ulicy będzie turkot, ale kurzu nie będzie,
Tylko w bluszczu wielki wróbli świergot.
Lody będą kremowe jak herbaciane róże,
Bose dzieci przyniosą tam mokre bzy,
A potem gazetę szarpnie wiatr i słońce błyśnie na murze —
I przyjdziesz ty.
A jeżeli w największej, największej tajemnicy
Powiesz mi: tak —
To ci kupię — baloników kolorowych krzak,
Co kołysze się na rogu ulicy.
III
Rozdamy dzieciom ciastka, wróblom okruszyny,
Emerytom gazety, a żebrakom grosze.
Miastu damy kwiaciarek bzem kapiące kosze
I zrobimy wszystkim imieniny.
Dostaną od nas uśmiech wszyscy — chcą czy nie chcą!
Sprzedawane szczenięta zwrócimy do matek,
Wszystkie kosy od szewców wypuścimy z klatek.
Tylko — Boże kochany — co my damy szewcom?
Na podwórku — — dla dzieci ze szkółki
Wypuścimy pęk balonów — niech leci...
Błękit głęboki, białe obłoki. O patrzcie, dzieci:
Jaskółki — jaskółki — jaskółki!