Pieśń kogoś, kto jest kochany
David Herbert Lawrence
Pomiędzy jej piersiami, pomiędzy — tam moja osłona.
Z trzech stron napiera pustka i trwoga — ta czwarta strona
To twierdza o dwu basztach, oparcie, opoka, obrona.
Świat znam już od tak dawna — na wskroś, pomyślałbyś — ale
Nikt nie wie, jak podziwiam zwartą twardość drzemiącą w skale,
Opór powietrza i gleby, w jedną stronę toczące się fale.
Wszystko inne mrowi się, plącze, zmienia postacie i stany,
Rozpycha się łokciami — zwłaszcza ludzie, ich bezustanny
Kontredans: kontakt — i odskok! jakby piłka się odbiła od ściany!
Moje ciało ma dość tych odskoków, tych powrotów w zamknięty obieg,
Słuch — skaczących piłeczek słów służących jedynie sobie.
Chcę stwierdzeń! skał dotykalnych, dotkliwości spraw mężczyzn i kobiet!
Pomiędzy jej piersiami, pomiędzy — tam moja osłona.
Z trzech stron napiera chaos odbić, zderzeń — ta czwarta strona
To przystań pomiędzy wzgórzami, oparcie, opoka, obrona.
Jestem, czym jestem, i niczym ponad to: nie dla mnie odskoki,
Odbijania się, odrywania, podszywania pod inne istoty.
Całe moje nie-ja to jej miękkość, poznawana najpewniej — przez dotyk.
I w chaosie, w tej szarpaninie, pośród zgiełku zażartej pogoni,
Mam choć furtkę w ogród spokoju, w blask i ciepło od wschodniej strony:
Pierś, nastroszoną pod dłonią właśnie wtedy, gdy pragnie tej dłoni.
I tylko tego pragnę: niech nic się nie zmienia,
Niech twarz wtula się między te dwie, niech do śmierci
Trwam z sercem uciszonym, pełnym upewnienia,
Z dłońmi nieruchomymi, pełnymi jej piersi.
Przełożył
Stanisław Barańczak