Wiersz miłosny Edwarda Hołdy pod tytułem Popołudnie
Popołudnie
Edward Hołda
Spóźniona dziewczyna wysiada z tramwaju,
przechodzi przez jezdnię, spogląda na zegarek i widać,
że jej już nie ma pomiędzy tymi, których roztrąca
biegnąc tam, gdzie już kogoś wita
i mówi mu coś najprostszego
i najbardziej niezwykłego.
Wita, ale biegnie dalej,
bo musi przecież dobiec i poświadczyć sobą
to, co tamten już na pewno słyszy,
a kiedy tak biegnie,
czyjeś ręce rozpuszczają jej włosy,
czyjeś gładzą po karku,
czyjeś obnażają piersi,
czyjeś zdzierają z niej sukienkę.
Teraz
wszyscy ją dostrzegają,
zegarek na przegubie jest jedynym jej odzieniem,
czarne gumy od pończoch wplątują się
w migotanie różowych kolan.
I tylko oczekujący
upuszczając na bruk niedopałek,
zdrętwiałe wargi składając do pierwszego słowa,
nie wie,
że wita się
z nagą.