Wiersz miłosny Elizabeth Bishop pod tytułem Stacja benzynowa

Stacja benzynowa

Ależ jest brudna ta mała

stacyjka benzynowa,

przesycona, nasiąkła olejem,

że aż wszędzie przez nią prześwieca

niepokojąca czerń.

Uważaj z tą zapałką!

 

Ojciec wbity jest w brudny,

przetłuszczony na wskroś kombinezon,

cisnący go pod pachami;

pomaga mu kilku ruchliwych,

zadziornych, wyszmelcowanych

synów (stacja to własność rodziny),

wszyscy dość dokumentnie brudni.

 

Czyżby mieszkali na stacji?

Za pompami widnieje

cementowa weranda, na niej —

wygnieciony wiklinowy komplet

mebli, impregnowany smarem;

na sofie z wikliny — pies,

brudny: widać, że mu wygodnie.

 

Jakieś zeszyty komiksów

są jedynym akcentem koloru —

swoistego koloru. Leżą

na dużej wyblakłej serwetce,

okrywającej taboret

(część kompletu), tuż obok

dużej włochatej begonii.

 

Czemu ni stąd ni zowąd

ta roślina? Czemu taboret?

Czemu, ach, czemu serwetka?

(Haftowana tak jakby w stokrotki

przetykane margerytkami;

szydełkowy szlaczek jest szary).

 

Ktoś wyhaftował serwetkę.

Ktoś podlewa roślinę,

czy też może oliwi. Ktoś

ustawia te rządki puszek

tak, że skandują cicho:

ESSO-SO-SO-SO-SO

nerwowym samochodom.

Ktoś tu nas wszystkich kocha.

Przełożył
Stanisław Barańczak