Powrót
Feliks Przysiecki
O zmierzchu, gdy oboje, znużeni rozkoszą,
Leżymy obok siebie milcząco, bez słowa,
Za czymż wtedy westchnienia pierś twoją podnoszą?
Przed czym wzok twój we włosy wzburzone się chowa?
Ja to wówczas powracam do innego miasta,
By pierwszej mej kochanki odszukać mieszkanie:
Im bliżej jestem celu — tym niepewność wzrasta,
Jakie będzie po latach nasze powitanie.
I gdy leżę utkwiwszy wzrok w tapety pował,
Nie wiesz, że muszę drżenie powstrzymywać siłą,
Bo właśnie jej tłumaczę, jakem się marnował
I czemu się tak wszystko fatalnie złożyło.
I nagle szepcę tobie te palące słowa
I dla niej wymyślone żarty i przezwiska,
A kiedy się pochyli ku mnie twoja głowa,
Widzę, żeś dziwnie zbladła, z oczu — łza ci błyska.
Sami jedni tak smutnie patrzymy na siebie,
W twych rękach drży nerwowo podana ci szklanka.
O! czemuż wówczas szczerze nie zapytam ciebie,
Czyś także u pierwszego bawiła kochanka.
Bo jeśli tak, to kiedyś, kiedy będzie ciemno,
Udawajmy ja — jego, a ty —ją, dla psoty,
I wtedy on przed tobą, a ona przede mną,
Spowiadać z łez się będzie, żalu i tęsknoty.