tysiące dolarów długów. Podczas drugiej kadencji byli już w stanie odłożyć trochę pieniędzy na rozbudowę swej farmy.
Kiedy John został prezydentem w marcu 1797 roku, Filadelfia, w której grała rolę pierwszej damy, wydała jej się znacznie przyjemniejsza. Ogólny szacunek, jakim ją otaczano, cieszył ją nie mniej niż ten, jaki okazywano Johnowi, i to w dużym stopniu osładzało niezliczone obowiązki społeczne i towarzyskie. Wraz z polepszeniem stanu zdrowia jej sąd o Filadelfii uległ również poprawie; zaczęła uważać ją za atrakcyjne miasto. I to właśnie wtedy, kiedy ponownie musieli się przeprowadzić, tym razem do nie wykończonego Białego Domu, w nowej nie wykończonej stolicy kraju, Waszyngtonie. Przenieśli się do niego, mimo iż nie spodziewali się przebywać tam dłużej niż kilka miesięcy - do końca prezydenckiej kadencji Johna. Przeczuwali, że nie zostanie wybrany ponownie, że jego uwieńczone powodzeniem wysiłki, aby uniknąć wojny z Francją, będą go drogo kosztować. W istocie tak było. Stracił poparcie jastrzębiego skrzydła swej własnej Partii Federalistów, na czele której stał Alexander Hamilton, a forsowana przez niego osławiona Ustawa o cudzoziemcach i Ustawa antybuntownicza przeciągnęła rzesze wyborców na stronę nowej Republikańskiej Partii Thomasa Jeffersona. John był tak zdruzgotany odniesioną porażką, którą uważał za poniżające odrzucenie, że w dniu inauguracji Jeffersona ukradkiem opuścił wczesnym rankiem Waszyngton, by uniknąć uczestniczenia w ceremonii, i pospieszył do Abigail przebywającej już od kilku tygodni w Massachusetts.
Tam spędzili resztę swego życia, w godziwym dostatku, otoczeni rodziną i przyjaciółmi. Czas zabliźnił ranę, jaką była dla nich obojga polityczna porażka Johna. Zniknęło uczucie goryczy. Zaczęli zmieniać swe poglądy, które stawały się coraz bardziej demokratyczne. Jak każda zmiana, tak i ta dokonała się jednocześnie u nich obojga.
Kiedy Abigail umarła w październiku 1818 roku, John mocno przejął się jej śmiercią, ale nie tak głęboko, jak się spodziewali najbliżsi. Miała prawie siedemdziesiąt cztery lata, a on dobiegał już osiemdziesięciu trzech i był pewien, że wkrótce za nią podąży. "Czcigodny prezydent - napisał jeden ze współczesnych mu dziennikarzy - przeszedł życie w przyjacielskiej jedności ze swą umiłowaną żoną".
Żyli dostatecznie długo, by ujrzeć Johna Quincy na stanowisku sekretarza stanu przy prezydencie Monroe. Sam John Adams zdążył jeszcze zobaczyć swego najstarszego syna w Białym Domu. Żadne z nich nie doczekało chwili, kiedy odważnie walczył w Izbie Reprezentantów przeciwko zbrodni niewolnictwa. Byliby z niego dumni.