był twórcą jego pierwszej mapy. Walczył też o wprowadzenie czasu letniego i zimowego oraz zalecał stosowanie wapna do zwalczania kwasowości gleby. To tylko niektóre jego osiągnięcia. Jak mogła przeciętna żona dotrzymać mu kroku? Nie wystarczyło tylko kochać...

W ślad za zawodową rozłąką doszła geograficzna, kiedy to w 1757 roku parlament Pensylwanii wysłał Bena do Londynu, by reprezentował go w sporze dotyczącym podatków nakładanych na kolonie przez rząd angielski. Kiedy wraz z synem Williamem opuszczali tego lata Amerykę, serce Debory krajało się z żalu, ale zbyt bała się morza, aby im towarzyszyć. Wraz z córką Sarą pocieszały się myślą, że mężczyźni wrócą za osiemnaście miesięcy; w rezultacie rozłąka trwała prawie pięć i pół roku.

Po powrocie do Ameryki Franklin przebywał w kraju dwa lata. Ale i wtedy Debora niewiele miała z niego pociechy ze względu na częste i długie podróże po kraju związane z jego stanowiskiem generalnego poczmistrza stanu. W październiku 1764 roku rząd Pensylwanii ponownie wysłał Bena do Anglii w tej samej uciążliwej sprawie podatkowej pensylwańskich właścicieli. Anglia okazała się twardym i nieustępliwym przeciwnikiem. Tym razem Debora, według świadectwa Bena, stała się jego najbardziej cennym korespondentem. Z utęsknieniem czekał na jej listy, zaśmiewając się do łez z jej oryginalnej ortografii. Jej pełna troski i podziwu miłość stanowiła dlań podporę i pociechę w okresach dotkliwej samotności, zwłaszcza podczas zamieszek spowodowanych Ustawą stemplową.

Z drugiej strony pobyt w Anglii dawał mu także wiele satysfakcji: podnietę do interesujących dyskusji, szacunek i towarzystwo kolegów naukowców, rozrywki, które łagodziły tęsknotę za krajem. W czerwcu 1769 roku Debora dostała udaru mózgu, który zaciemnił jej umysł i pamięć. Odtąd jej listy stawały się coraz krótsze i rzadsze. We wrześniu 1774 roku skarżył się: "Od dziewięciu miesięcy nie miałem słowa od mojej drogiej Debby". Zmarła w grudniu. W lutym następnego roku wrócił wreszcie do domu.

W dziejach miłości dwojga ludzi ich uczucie nie należało do najbardziej płomiennych, niemniej było głębokie i trwałe. Była to miłość czuła i subtelna. W roku 1790, na krótko przed śmiercią, Ben napisał do swej francuskiej wielbicielki w Paryżu (żony chemika Lavoisier) list z podziękowaniem za portret, który mu namalowała. "Podczas wojny - donosił jej - Anglicy zrabowali z domu mój konterfekt, wiszący obok portretu żony na ścianie, zostawiając w rezultacie towarzyszkę mego życia samą, jak jakąś wdowę. Dzięki pani mąż powrócił na swoje miejsce i dama na portrecie wydaje się teraz uśmiechać z wyraźnym zadowoleniem".