Radziwiłłowie oraz pani i pan Franklin Roosevelt junior. W czasie dwutygodniowej wycieczki po Morzu Egejskim odzyskała dobrą psychiczną i fizyczną formę. Powróciła do Waszyngtonu wypoczęta i pełna energii, gotowa stawić czoło zbliżającej się szybkimi krokami kampanii prezydenckiej 1964 roku.

Kampania była już w pełnym toku; do jej kluczowych zadań należały zaplanowane na najbliższe miesiące wizyty prezydenta we wrogo do niego nastawionych regionach kraju. Jednym z takich regionów był Teksas. Prezydencka para odwiedziła San Antonio, Houston, Fort Worth i 22 listopada Dallas. Osobista ochrona prezydenta obawiała się zwłaszcza wizyty w Dallas, mieście będącym centralnym ośrodkiem politycznej opozycji, słynącym na dodatek ze sporej liczby posiadaczy broni palnej oraz grupy ekstremistów o psychicznych odchyleniach. Kennedy zlekceważył ich obawy i wybrał otwarty samochód w krytycznejkawalkadzie. On i Jackie usiedli na tylnym siedzeniu, podczas gdy gubernator stanu, John Connally i jego małżonka zajęli miejsca naprzeciwko nich na rozkładanych fotelach. Jackie miała na sobie wełniany kostium, za ciepły jak na nieoczekiwanie upalny dzień. Jak wspominała później, było jej w nim niewygodnie i gorąco, i gdy zbliżali się do podziemnego przejazdu, przemknęło jej przez głowę, że musi w nim panować przyjemny chłód.

Najpierw musieli przejechać obok Texas School Book Depository Building, gdzie w otwartym oknie czekał na nich Lee Oswald. W chwilę potem, gdy minęli gmach, rozległy się strzały, które wydawały się pochodzić skądś z tyłu, zza nich. John pochylił się do przodu z krzykiem: "Zostałem trafiony" i chwycił się ręką za gardło. Krew z jego głowy trysnęła na siedzenie. Raniony w rękę Connally wydał głośny okrzyk, a Jackie, krzycząc przeraźliwie, pochwyciła skrwawioną głowę męża i złożyła ją na swoich kolanach. W chwilę później, gdy kawalkada zwiększyła szybkość, wypełzła ogłuszona na tylną maskę limuzyny, wyciągając ramię do swego ochroniarza, który jednym susem znalazł się przy niej na bagażniku samochodu. Kiedy ją pochwycił i pchnął z powrotem na siedzenie, karawana pojazdów pędziła już w stronę najbliższego szpitala.

W ciągu następnych dni Amerykanie i świat mieli okazję się przekonać, ile w niej było siły i odwagi. Jak oświadczyła, nie pozwoli sobie na płacz dopóty, dopóki nie będzie już po wszystkim. I nawet niezbyt jej życzliwy biograf musiał przyznać, iż zachowała się imponująco. Wspierana na duchu przez innych, zwłaszcza swego szwagra Roberta Kennedy'ego, trzymała się nadzwyczaj dzielnie, uczestnicząc w przygotowaniach do pogrzebu, któremu pragnęła nadać nie tylko wymiar historycznej ceremonii, ale także odpowiednie dla takiego wydarzenia posępne piękno.

Jak można sobie wyobrazić, odejście męża odznaczającego się taką żywotnością i charyzmą, spowodowało wielką pustkę w jej życiu. Ale bieżące sprawy, wynikające z konsekwencji tej straszliwej straty, zaczęły zapełniać lukę w jej życiu. Wkrótce ona i dzieci, które z drapieżnością wilczycy starała się teraz chronić, przeprowadzili się do mieszkania w Nowym Jorku, gdzie nareszcie przestała ich prześladować nie zawsze przyjazna, natrętna ludzka ciekawość. Mniej także niż w Waszyngtonie było tutaj rzeczy, które przypominały jej o bolesnej stracie; więcej zajęć odpowiadających jej gustom. Mogła również poświęcić czas na pracę w bibliotece ku czci Kennedy'ego na Uniwersytecie Harvarda.

Po pięciu samotnych, lecz leczących rany latach poślubiła Arystotelesa Onassisa, którego przyjacielska troska i oddanie w znacznym stopniu pomogły jej odzyskać równowagę, zwłaszcza po zamordowaniu Roberta Kennedy'ego. Jak zwykle, tak i tym razem jej postępowanie wzburzyło Amerykanów, ale odważny, stary kardynał Cushing stanął w jej obronie ("Dlaczego nie ma poślubić tego, kogo chce?"), a matriarchalna Rose Kennedy z uznaniem wyraziła się o Onassisie, chwaląc go jako "wytwornego człowieka". Motywacje Jackie, aby poślubić mężczyznę o tyle starszego od siebie i tak bogatego, stwarzała pole do przeróżnych domysłów. Ona sama ograniczyła się do wyjaśnienia, że po prostu czuje się samotna. "Onassis - powiedziała wiele lat później - rzucił mi ratunkową linę, kiedy tonęłam w czarnym morzu beznadziei... Wyprowadził mnie na świat, gdzie było szczęście i miłość".