Josephine de Beauharnais
i Napoleon Bonaparte
"Czekam na ciebie, cały jestem przepełniony tobą. Myśl o tobie i o tym pełnym uniesienia wieczorze wprawiła w zamęt moje zmysły. Słodka, niezrównana Józefino, cóżeś uczyniła z moim sercem?"
W taki oto sposób generał Bonaparte pisał do Józefiny Beauharnais w jednym ze swoich niezliczonych listów miłosnych. Nie była wyłączną miłością jego życia ani jego jedyną żoną, ale uczucie do niej było z pewnością największe i najtrwalsze. Skutecznie opierało się licznym przygodom i miłostkom, w których usiłował znaleźć wytchnienie w gorączkowym wyścigu na drodze do podbicia Europy. Całe życie otaczały go roje kobiet, które przyciągała ku niemu sława hojnego kochanka, a także, rzecz trudna do uwierzenia, przystojnego mężczyzny. Jak głosiły nieustannie krążące o nim plotki, imię Napoleona łączono z tuzinami nazwisk, poczynając od młodziutkich podfruwajek do dojrzalszych wiekiem, doświadczonych dam. W rzeczywistości było ich niewiele ponad dziesięć. Historia jednak związała Bonapartego głównie z imieniem Józefiny.
Była od niego starsza i bardziej dojrzała. Tej paryskiej wiosny 1795 roku, kiedy się poznali, miała trzydzieści jeden lat i była matką czternastoletniego syna oraz dwunastoletniej córki. Protektorem roztaczającym nad nią opiekuńcze skrzydła był Paul François Barras, jeden z czołowych polityków w okresie rozruchów społecznych we Francji. Dwudziestopięcioletni Napoleon był nowo mianowanym generałem z pustą kiesą, zasłużonym w stłumieniu paryskiej rebelii wymierzonej przeciwko rewolucji. Prywatne życie tego młodego żołnierza, ale otoczonego już sławą, sprowadzało się do krótkiej romantycznej sielanki z prowincjonalną damulką i jeszcze krótszego wieczoru z paryską ulicznicą.
Ojciec Józefiny był dość niezwykłym clochardem, żyjącym z tego, co rozbite okręty wyrzuciły na plaże wyspy Martyniki w Indiach Zachodnich. Wychowywała się w beztroskim ubóstwie aż do 1779 roku, kiedy to wyswatana przez rodzinę znalazła się jako młodziutka mężatka w Paryżu. Jej arystokratyczny mąż, wicehrabia Aleksander de Beauharnais, obdarzył ją dwojgiem dzieci, ale mocniejszych wrażeń poszukiwał poza domem między bardziej intelektualnie wyrobionymi pięknościami paryskich salonów. Prosta kreolska dziewczyna z Martyniki, głęboko urażona w swej dumie, reagowała gorzkim płaczem - przez całe życie miała łzy na zawołanie, ku wielkiej konsternacji Napoleona - dopóki wreszcie nie zrozumiała, że Paryż przeżarty jest rozpustą i najlepiej będzie, jeśli się do tego przystosuje.
Przystosowała się wspaniale, ale dopiero wtedy, gdy uzyskała formalną separację z mężem, który pragnął mieć większą swobodę przestawania ze swoją kochanką nie widząc poza nią świata. Józefinie przyznano opiekę nad dziećmi oraz zasiłek pozwalający na wygodne życie. Spędziwszy rok w klasztorze, w towarzystwie podobnie jak ona porzuconych przez mężów kobiet z arystokracji, pojawiła się ponownie na widowni, tym razem bogatsza w niezbędną wiedzę o świecie. Odznaczała się też takimi przymiotami, jak gracja i ogłada towarzyska, oraz dobrym gustem i elegancją w ubiorze i urządzaniu domu. Przyszedł czas, że te zalety stały się przedmiotem podziwu wykwintnych bywalców salonów nie tylko Paryża, ale i całej Francji. Nie była pięknością klasyczną, ale uchodziła za kobietę przystojną, która nawet defekty urody potrafiła obrócić na swoją korzyść. Nie miała olśniewających zębów, więc tuszowała tę wadę łagodnym uśmiechem, który nie wymagał rozchylania warg. Zniżała przy tym lekko głowę, wznosząc jednocześnie oczy w kierunku rozmówcy z prowokacyjnym wyzwaniem.
Nowo nabyty szlif towarzyski wprowadził ją w wielki świat akurat w chwili, kiedy przynależność do niego groziła więzieniem. Znalazła się tam w roku 1794. Jej mąż już tam przebywał (popierał rewolucję, ale okazał się zbyt umiarkowany) i tylko jej wytężonym staraniom zawdzięczał swe uwolnienie i ponowne połączenie z rodziną. Padł ofiarą gilotyny pod koniec czerwca i Józefina niewątpliwie podzieliłaby jego los, gdyby w kilka tygodni później krwawy terror nie skończył się nagle, głównie dzięki Barrasowi. Była znowu kobietą wolną, ale tym razem bez środków do życia, z dwójką dzieci na utrzymaniu.
Matka była w stanie dać jej trochę pieniędzy, ale Józefinie potrzeba było znacznie więcej niż trochę, aby zaspokoić swoje pragnienie zbytku, w którym zdążyła już zasmakować. Niezbyt surowy rygor więzienia, w którym przebywała, umożliwił jej zaprzyjaźnienie się z generałem Hoche. Po jego uwolnieniu skorzystała z okazji, aby odnowić znajomość. Skromna sumka pieniędzy, którą od niego otrzymała, z trudem wystarczała na jej potrzeby dopóty, dopóki nie odzyskała praw do części mężowskiego majątku. Ale ponadto ta znajomość - co okazało się