zazdrosny o Katarzynę, caryca skorzystała z okazji i rzuciła się w wir erotycznych przygód z młodymi kochankami. Wskutek tego skupiła na sobie plotkarską uwagę dworów, nie mówiąc już o salonach całej Europy. Rzekomy upadek wszechpotężnego Potiomkina zaskoczył początkowo dwór w Sankt Petersburgu. Zaskoczenie stopniowo przerodziło się w osłupiałe zdziwienie, kiedy się okazało, że nadal cieszy się względami Katarzyny, że ma taką samą polityczną władzę jak dawniej i każdy jej nowy kochanek musi uzyskać jego aprobatę. Ten układ ułatwił im rozstanie, ponieważ był korzystny dla nich obojga i pozwolił pomyślnie zrealizować plany podboju. W pierwszym półroczu 1787 Katarzyna udała się w spektakularną podróż na południe po swoich nowo zdobytych terytoriach. Orszak poprzedzały ogromne sanie, mieszczące trzy komfortowo wyposażone pokoje, ciągnione przez trzydzieści koni. W Kijowie orszak przeniósł się na olbrzymie, starannie wyposażone barki, którymi mieli udać się w dół Dniepru. Promieniejący Potiomkin przyjął ją z najwyższymi honorami; w nagrodę otrzymał królewski tytuł kniazia Taurisu (starożytna nazwa Półwyspu Krymskiego). Wkrótce potem imperatorowa i jej ociężały orszak wyruszyli w drogę powrotną do stolicy. A ich paradoksalny związek, przypominający uścisk na odległość ramienia, trwał nadal.
Układ nie był jednak pozbawiony dramatycznych momentów. Kiedy do Potiomkina dotarła plotka, że najnowszy kochanek sześćdziesięcioletniej Katarzyny dwudziestopięcioletni gwardzista, którego on nie wybrał ani nie zaaprobował, zbytnio panoszy się na dworze, przyczyniając wrogów carycy, pospieszył do Sankt Petersburga i starał się przywołać Katarzynę do porządku. Nie szczędził nawet ostrych raniących słów, ostrzegając ją, że związek ze świeżym "wyciorem" wpływa negatywnie na jego uczucia. Starała się złagodzić jego gniew komplementem, chwaląc jego korzystny (a także dobry) wygląd, i słowami uznania za sumiennie wykonane zadanie, ale nie wyrzekła się swego pięknego gwardzisty.
Potiomkin wypadł jak burza z komnaty imperatorowej i zamknął się w swym pałacu, aby się zastanowić, jak ma dalej postąpić. Po namyśle postanowił wydać wielkie przyjęcie na cześć Katarzyny. Zamierzał tak oszołomić carycę, aby na zawsze wyrzuciła z głowy i serca wszystkich mężczyzn, prócz niego. Dla dwóch tysięcy gości zorganizował serię występów teatru i baletu z towarzyszeniem muzyki na nowych pięknych organach, wielkiego chóru oraz orkiestry złożonej z trzystu muzyków. Przygotowania, łącznie z próbami, ciągnęły się tygodniami. Wreszcie pewnego wieczoru pod koniec kwietnia 1791 roku, punktualnie o siódmej godzinie, wspaniale wystrojony gospodarz powitał Katarzynę w olbrzymiej sali balowej swego pałacu. Wnętrze budynku oświetlało 20 000 świec, a 140 000 latarń rozjaśniało go od strony zewnętrznej. Po fantazyjnych tańcach i przedstawieniach goście zostali zaproszeni na kolację przez Persa, który bijąc w bęben wjechał do sali na słoniu wysadzanym drogimi kamieniami i poruszanym za pomocą mechanicznej sprężyny. Po uczcie bardziej niż królewskiej kniaź zaprowadził Katarzynę do zimowego ogrodu, gdzie wśród fontann oraz egzotycznych kwiatów i drzew widniał obelisk z agatów, a na nim zdobiona złotem i drogimi kamieniami litera K.
Potiomkin jednak nic nie rozumiał. Katarzyna, chociaż nie obawiała się śmierci, desperacko pragnęła żyć tak długo, jak tylko możliwe. I ów piękny gwardzista, z powodzeniem mogący być jej wnukiem, stanowił dla niej uosobienie wiecznej młodości. Kiedy, rzecz znamienna, opuszczała owego wieczoru przyjęcie u Potiomkina, nie obiecywała ani nawet nie dała mu najmniejszych podstaw do nadziei, że wyrzeknie się erotycznych uciech. Pogodził się z jej decyzją. W lipcu, przed jego ponowną wyprawą na południe, zjedli razem kolację, podczas której głównie omawiali warunki pokoju z Turkami. We wrześniu rozchorował się ciężko i w pierwszej połowie października zmarł.
Katarzyna, kiedy ta wiadomość do niej dotarła, z wrażenia zapadła na zdrowiu. Przez kilka dni nie mogła powstrzymać łez na myśl, że nie ujrzy go już nigdy więcej. Miłość do Potiomkina nie skończyła się z jego śmiercią i żaden gwardzista nie był w stanie go zastąpić. "Moje bożyszcze, kniaź Potiomkin - pisała do przyjaciela w jakiś czas potem - zmarł w Mołdawii". Umarła pięć lat po nim.