ten czas stale była przy nim zarówno w szpitalu, jak w domu, robiąc co tylko w jej mocy, aby przynieść mu ulgę w cierpieniu; pielęgnowała go, karmiła, usługiwała, zapraszała przyjaciół. Stworzyła mu szczęśliwy dom i chciała, aby takim pozostał do samego końca. Musiał to wyczuć po powrocie ze szpitala, kiedy go wnoszono po schodach na górę i na podeście ujrzał czekającą na niego Betty ze Stevem i Leslie przy boku. "O to właśnie chodzi - powiedział wówczas. - Na tym polega wartość małżeństwa".

Umarł w styczniu 1957 roku. Małżeństwo, któremu nie dawano żadnych szans, okazało się niezwykle udane. Było w nim trochę płaczu, ale więcej śmiechu. Wiele śmiechu, wiele miłości. Kochanie się - zauważył kiedyś Bogie - jest "największą frajdą, jaką można mieć bez śmiechu". Przez wiele lat oprócz wspomnień pięknej przeszłości Betty pieczołowicie przechowywała w pamięci słowa kondolencyjnego listu Mossa Harta: "W całym życiu Bogiego ty byłaś tą, którą kochał najgłębiej i najczulej, którą się szczycił i która przysparzała mu najwięcej radości i zadowolenia".