urodziła przedwcześnie córeczkę, która zmarła wkrótce po urodzeniu. Był to zarówno dla niej, jak dla Piotra nie tylko wstrząs, ale także bolesny zawód.

W następnym roku do tych przeżyć dołączyły się także konsekwencje otrzymanej przez nich w listopadzie (wraz z Henri Becquerelem) Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki. Wprawdzie siedemdziesiąt tysięcy franków, wiążące się z nagrodą, złagodziły w dużym stopniu ich kłopoty finansowe, ale zmiana pozycji społecznej skromnych naukowców na uczonych o światowej sławie sprowadziła na nich plagę niepożądanych reporterów, fotografów, łowców autografów, salonowych bywalców, zawodowych poszukiwaczy jałmużny i różnych innych pasożytów. Do zajęć związanych z wykładami i pracą badawczą w laboratorium doszły teraz tak czasochłonne czynności, jak udzielanie wywiadów oraz odpowiadanie na lawiny listów. Z nostalgią myśleli o czasach, kiedy w samotności pracowali w walącej się szopie. W tym sensie - według późniejszych relacji Marii - Nagroda Nobla okazała się dla nich katastrofą.

Z drugiej strony wyróżnienie zaowocowało licznymi korzyściami. Profesura na Sorbonie wraz z laboratorium i małą grupką asystentów, kierowanych przez Marię, była konkretnym dowodem uznania francuskich kół naukowych dla osiągnięć Piotra. (Pomimo jego braku pewności siebie to przede wszystkim męska połowa ich małżeńskiego tandemu zyskała rozgłos.) W 1905 roku Maria powróciła do zawodu nauczycielskiego i wykładów dwa razy w tygodniu w szkole dla dziewcząt; postanowiła złamać obowiązującą zasadę i zacząć uczyć swe uczennice fizyki metodą nie tylko teoretyczną, ale i eksperymentalną. (Grzeczne młode panienki do tej pory miały zdobywać wiedzę wyłącznie z podręczników.) Znalazła również czas, aby urodzić drugą córeczkę, Ewę, i cieszyć się doskonałą formą dziecka. Kiedy wrzawa związana z Nagrodą Nobla zaczęła stopniowo przycichać, mogła też więcej czasu poświęcić swym dwóm pociechom, które były źródłem nieustannej radości.

Tymczasem Piotr kontynuował badania nad radem. W roku 1904 wraz z dwoma kolegami opublikował pracę opisującą skutki dłuższego przebywania w środowisku radioaktywnym na podstawie doświadczeń z gryzoniami; zwierzęta cierpiały między innymi na zator płuc oraz na pewną formę białaczki. Jednakże ani on, ani Maria nie wyciągali podobnych wniosków w odniesieniu do ludzi, a zwłaszcza w stosunku do siebie samych. Piotr nadal pracował w wysoce radioaktywnym środowisku i nadal nosił próbki śmiercionośnego pierwiastka w kieszeniach.

Ale to nie rad go zabił. Wczesnym deszczowym popołudniem, w kwietniu 1906 roku, opuścił naukowe posiedzenie w hotelu na lewym brzegu Sekwany z zamiarem wstąpienia do biura swego wydawcy (niepotrzebnie, ponieważ było zamknięte na skutek strajku), po czym z otwartym parasolem wkroczył na ruchliwą jezdnię. Wpadł pod kopyta dwóch koni ciągnących ciężki wóz. Podczas kiedy woźnica rozpaczliwie usiłował zatrzymać pojazd, Piotr poślizgnął się i upadł; koło wozu przetoczyło się po jego czaszce, rozłupując ją na kilkanaście kawałków. W ciągu kilku sekund już nie żył. Woźnica nie został aresztowany, to nie on spowodował wypadek. W jakiś sposób jednak rad był przyczyną śmierci Piotra; niewątpliwie zaprzątał jego umysł, gdy z charakterystycznym dla siebie roztargnieniem wtargnął na jezdnię. W każdym razie szybka, przedwczesna śmierć z pewnością oszczędziła Piotrowi wielu cierpień.

Piotrowi, ale nie Marii. Pogrążona w głębokiej żałobie, oszołomiona bólem, nieomal na krawędzi nerwowego załamania, całymi dniami snuła się po domu, głaszcząc ulubione przedmioty Piotra. Ostatecznie - jak można się było spodziewać - uratowała ją praca. Maria nie tylko powróciła do badań w laboratorium, ale również przyjęła propozycję Sorbony, aby przejąć profesurę po Piotrze; była pierwszą kobietą we Francji, która objęła podobne stanowisko. Kupiła dom pod Paryżem, gdzie staruszek teść, teraz wdowiec, z radością sprawował pieczę nad jej córeczkami. W listopadzie superfilantrop Andrew Carnegie, poruszony historią jej samotnych zmagań, przyznał stypendia naukowym pracownikom laboratorium, co zapewniło Marii dużą niezależność.

Niestety niezależność ducha nie jest powszechnie cenioną wartością, zwłaszcza w odniesieniu do kobiet. W 1910 roku Maria popełniła błąd, rywalizując o wybór do Akademii Nauk z o wiele mniej znanymi naukowcami płci męskiej. Ich rywalizacja o ten zaszczyt stała się codziennym żerem dziennikarzy, wśród których nie brakowało szyderczych i złośliwych męskich szowinistów. (Maria była nie tylko kobietą ale, na dodatek, cudzoziemką.) Wybory, które odbyły się w czerwcu 1911 roku, skończyły się jej klęską. Przegrała je minimalnie, niemniej porażka była dotkliwa. Nigdy już więcej nie zabiegała o tego typu zaszczyty.

Jednakże ta przegrana odegrała wielką rolę w przyznaniu jej jesienią 1911 roku zaszczytnej Nagrody Nobla za osiągnięcia w dziedzinie chemii, zwłaszcza za wyodrębnienie radu jako pierwiastka. Nieprzychylny stosunek do niej francuskich