Zwalisty, ckliwy, toczy oczami i turla
"R" na końcu języka. Miedź włosów rozbłyska
Na porcelanie czoła, jak w tych staroświeckich
Bezpiecznikach, tak łatwo tu wysiadających.
Szkarłatny szlafrok zdaje się dziwnie znajomy;
Na wielkich stopach — moje pantofle, doszczętnie
Zdarte. Mimo to, nie chcąc komplikować spraw,
Pamiętając też prezent, jaki raz od niego
Dostał Aleko — kolię z szafirowych sińców
Poraw,
Pamiętając też prezent, jaki raz od niego
Dostał Aleko — kolię z szafirowych sińców
Po palcach zaciśniętych na gardle — promiennie
Dziękuję. Jednocześnie ze swoich kryjówek
Wyłaniają się inne obiekty przekładu:
Czajnik, ręcznik, tranzystor. Na kredensie, wsparty
Krzywo o popielniczkę z wiśniowego szkła —
Dawny ja (nagie ramię wokół moich barków
Znam także), nożyczkami wycięty z biesiadnej
Migawki w knajpie. (Nagle uderza mnie myśl —
Która nie uderzyła na szczęście agencji
Ubezpieczeń — że właśnie P wywołał pożar.
Randka, klucz pożyczony w tym celu od Kleo,
Nie zgaszony papieros, dywan... Mniejsza z tym.)
Życie, sławny rozbójnik Jakże-mu-tam-poulos,
Obdarowuje innych tym, co nam odbiera.
W tym żarze pewnych węgli wciąż nie można dotknąć.
Chcę zapytać, na czyją cześć dzisiejsze święto,
Gdy nagle pokój rozjaśnia się, babcia
Wykrzykuje piskliwie: Tzimi! Tzimi wrócił! —
I ten okrzyk przywraca jej człowieczą postać,
Zgasła świeca odrasta, znów jasna i cała,
I w martwych, nie czyniących nam krzywdy płomieniach,
Przy zastawionym stole i jej zawodzeniach
Klęczę, wtulony w pożar jej starczego ciała.
Przełożył
Stanisław Barańczak