Pokój w sercu rzeczy
James Merrill
Właściwie dwa pokoje, na piętrze, widoczne mgliście
Poprzez rue Messaline, jej złocone palmowe liście.
Mebli niewiele: dwa krzesła i stół do pracy pośrodku,
Lampa, podwójne łóżko, łazienka, czternaście schodków;
Sześć okien, każde jak pauza dla nabrania oddechu w trakcie
Narracji ścian, snujących w kółko swą gładką akcję.
Plakat — karnawałowy tłum białych twarzy bez oczu.
Wentylator. Podłoga, po której aktor kroczy
Z pokoju do pokoju — wkuwając na pamięć płaskie
Repliki desek, zmywanych pod wieczór czerwieńszym blaskiem,
Linie losu na dłoni, która czoło bezradnie pociera,
Linijki wiersza w momencie, kiedy się rodzą (teraz) —
Sztampowy cień u stóp, nad głową biel tynku banalna,
Łatwy do przeniknięcia wzrokiem kamuflaż klowna.
***
Rola, którą dziś zgłębia — Młody Zakochany —
Wymaga naturalności i jej stopniowej przemiany
W drugą naturę. Ziemia, zmęczona słońcem i długim
Dniem, podobnie pogrąża bruzd podbródki, jeden po drugim,
W ściemnieniu atmosfery, w puchowej kołdrze obłoku,
Aż wreszcie drżąca Wenus migocze w górze i w mroku.
Właśnie tak aktorowi jego zanurzenie
W wiek średni nie przeszkadza przebrać się w młodość. Na scenie,
We wnętrzu strofy, która wyjawi swe tajemnice,
Gdy ją — jeszcze przed próbą — wziąć i wywrócić na nice,
Chwyta za pióro piszące te słowa i w świetle lampy
Robi korektę tej kartki, szkicuje nowe warianty
Kwestii, która dziś wieczór zamknie finał Drugiego Aktu:
"Światło mojego życia, bądź gwiazdą w moim spektaklu!"
***
Ograniczyć do minimum, jak rzekł Malraux,
Aktora, który siedzi w każdym z nas. Bravo,
Zacny bonhomme — coś takiego właśnie z jego ust!...
Słynny papieros w tych ustach, słynny beret — na zawsze wrósł
W nasz świat ten wzorzec stylu: reporter z bystrym spojrzeniem,
Poza świadka epoki, poza podejrzeniem
O pozę. Nam, szarym ludziom, przez ambony i megafony
Tumanionym, płonęły plony, siwiały żony
W przeciągu jednej nocy. Tylko Malraux, dzierżąc notes,
Z nędzy (naszej) potrafił czynić (swoją) cnotę:
Sztuczka zgrabna — nieprawda? Tak w gust publiki utrafić!
Życie —jak niegdyś Bóg— skroń wieńczyło za "tworzenie biografii
Z życia", za dłoń na sercu wśród głodów, rebelii i masakr,
Za słabość do teatru w tych dość mocno realnych czasach.
***
Prowizorka tych wszystkich wież z kości słoniowej! Na piętro
Wiodące drewniane schodki, ściana z niedbale chlapniętą
Warstwą tynku — i pokój zawisa w powietrzu jak UFO
Na poziomie wierzchołków drzew. Jego jasność przyprawia ufną
Ćmę o halucynacje i w niezmrużonej zieleni
Kocich oczu odbija się blask niedostępnych przestrzeni.
Lokator mierzy pokój krokami, zapala skręta,
Wytycza perspektywę, która, choć w czaszce zamknięta,
Niknie za horyzontem. Tutaj przysięgi, już poza
Zasięgiem słuchu kochanków, wciąż trwają, choć się rozwiązał
Ich związek; wapno ściany przestrzega lojalnie umowy
Wynajmu z rosą świtu, rozpyloną już w mrok granatowy;
A jasna jak niepamięć maska ziemskiego Ciążenia
Unosi się nad tą sceną i fazy kolejne odmienia.