Wieku) pod wieko trumny i ziemi powierzchnię
Zstąpił był z honorami oraz przy orderach.
Właśnie parę dni temu rozdawała wszystko,
Co kryły głębie jego apteczki i szafy.
Złota klamra do paska i dwa autografy
Roosevelta są w rękach wnuka z San Francisco.
Centrum. Marcowe słońce wyszło na przeszpiegi.
Matka swą parasolką odpiera perfidny
Szturm promieni; jesienią elektryczne igły
Z jej białej skóry zetrą ślad potyczki: piegi.
Stąd też chustka z szyfonu (kolor bladolila),
Okulary słoneczne w skrzącej się oprawie.
Co wiosny — nowi zmarli. Ponad ziemią prawie
Nikt już nie zna jej dawnej. Nawet ja co chwila
Zapominam, nieczuły syn, zaniedbujący
Matkę... Tymczasem brniemy przez miarowy wicher
Wozów, polerowanych w przejeździe przez irchę
Witryn banku Muiedbujący
Matkę... Tymczasem brniemy przez miarowy wicher
Wozów, polerowanych w przejeździe przez irchę
Witryn banku Mutual Trust. W jego półmrocznym
Chłodzie wszyscy — dyrektor, strażnik — w głębi serca
Są jej wielbicielami. Panienki z okienek
Wychylają się, aby omieść choć spojrzeniem
Jej syna: patrzcie, to jej syn! Matka przekręca
Klucz: pałacowe spiże furt kłapią paszczęką
Za nami, niknącymi w podziemnych czeluściach.
Cerber błyska łysiną, sprawdza nas, przepuszcza,
Przynosi brudnobure blaszane pudełko,
Znika. Matka otwiera. Akcje. Dokumenty.
Obligacje. Testament. Szpera głębiej. Szelest
Bibułki, odskok wieczka. Jej twarz nagle nie jest
Stara: jaśnieje tak jak trwające w pamięci
Twarze kochanych zmarłych. Widzę: nie wodnisty
Kryształ — coś pierwszej wody, unia gwiazd i bólu,
Łez i iskier, skupiony wokół jej przegubu
Sznur pocałunków ojca, bezwargich, ognistych.
Oszronione są dzisiaj skronie, w których nadal
Ten grób-skarbiec chce budzić tętniącą zawzięcie
Krew. Matka wznosi pierścień. "Dał mi to w prezencie
Na twoje narodziny. Weź — w sam raz się nada
Na twój ślub. Weź, jest twój — dasz żonie." Mroczny ład
Najzieleńszego światła, żarzący się mrozem,
Pulsuje — hermetyczna strofa wbita w prozę
Tych ostatnich trzydziestu półszlachetnych lat.
Nie powiem jej (ten patos byłby idiotyczny):
Tak, mój jest, moim życiem jest ten dom zielony
I wystarczamy sobie; nie, nie będzie żony;
Tupot stópek? W tym wnętrzu — tylko stóp rytmicznych.
Zamiast tego — nakładam na jej zwiędły palec
Pierścionek. Noś go dla mnie, błagam ją w milczeniu,
Noś, dopóki... — dopóki. Widzę w jej spojrzeniu,
Jak pod światem świat inny świeci, chce ocaleć.
Przełożył
Stanisław Barańczak