Wiersz miłosny Jamesa Merrilla pod tytułem W górę i w dół [Strona 2]

Wieku) pod wieko trumny i ziemi powierzchnię

Zstąpił był z honorami oraz przy orderach.

 

Właśnie parę dni temu rozdawała wszystko,

Co kryły głębie jego apteczki i szafy.

Złota klamra do paska i dwa autografy

Roosevelta są w rękach wnuka z San Francisco.

 

Centrum. Marcowe słońce wyszło na przeszpiegi.

Matka swą parasolką odpiera perfidny

Szturm promieni; jesienią elektryczne igły

Z jej białej skóry zetrą ślad potyczki: piegi.

 

Stąd też chustka z szyfonu (kolor bladolila),

Okulary słoneczne w skrzącej się oprawie.

Co wiosny — nowi zmarli. Ponad ziemią prawie

Nikt już nie zna jej dawnej. Nawet ja co chwila

 

Zapominam, nieczuły syn, zaniedbujący

Matkę... Tymczasem brniemy przez miarowy wicher

Wozów, polerowanych w przejeździe przez irchę

Witryn banku Muiedbujący

Matkę... Tymczasem brniemy przez miarowy wicher

Wozów, polerowanych w przejeździe przez irchę

Witryn banku Mutual Trust. W jego półmrocznym

 

Chłodzie wszyscy — dyrektor, strażnik — w głębi serca

Są jej wielbicielami. Panienki z okienek

Wychylają się, aby omieść choć spojrzeniem

Jej syna: patrzcie, to jej syn! Matka przekręca

 

Klucz: pałacowe spiże furt kłapią paszczęką

Za nami, niknącymi w podziemnych czeluściach.

Cerber błyska łysiną, sprawdza nas, przepuszcza,

Przynosi brudnobure blaszane pudełko,

 

Znika. Matka otwiera. Akcje. Dokumenty.

Obligacje. Testament. Szpera głębiej. Szelest

Bibułki, odskok wieczka. Jej twarz nagle nie jest

Stara: jaśnieje tak jak trwające w pamięci

 

Twarze kochanych zmarłych. Widzę: nie wodnisty

Kryształ — coś pierwszej wody, unia gwiazd i bólu,

Łez i iskier, skupiony wokół jej przegubu

Sznur pocałunków ojca, bezwargich, ognistych.

 

Oszronione są dzisiaj skronie, w których nadal

Ten grób-skarbiec chce budzić tętniącą zawzięcie

Krew. Matka wznosi pierścień. "Dał mi to w prezencie

Na twoje narodziny. Weź — w sam raz się nada

 

Na twój ślub. Weź, jest twój — dasz żonie." Mroczny ład

Najzieleńszego światła, żarzący się mrozem,

Pulsuje — hermetyczna strofa wbita w prozę

Tych ostatnich trzydziestu półszlachetnych lat.

 

Nie powiem jej (ten patos byłby idiotyczny):

Tak, mój jest, moim życiem jest ten dom zielony

I wystarczamy sobie; nie, nie będzie żony;

Tupot stópek? W tym wnętrzu — tylko stóp rytmicznych.

 

Zamiast tego — nakładam na jej zwiędły palec

Pierścionek. Noś go dla mnie, błagam ją w milczeniu,

Noś, dopóki... — dopóki. Widzę w jej spojrzeniu,

Jak pod światem świat inny świeci, chce ocaleć.

Przełożył
Stanisław Barańczak