Wiersz miłosny Jana Brzękowskiego pod tytułem Kolory

Kolory

Nocą

zgrzaną pośpiechem w tumulcie snów rzęsistym

bez słowa zaciskasz nienawistne palce.

 

ścigają mnie barwy roztarte w sitach horyzontu

cynowe deszcze spadają z nieba wzniesionego z rtęci

a zieleń soczysta przechodzi we mnie — pęcznieje jak pęd.

jak Mojżesz z ziemi egipskiej armiami mądrych wężów

[wśród wód wzniesionych morza

z brodą na wiatr rozwianą wymachując laską

nóg ciężkim chrzęstem przemierzam żółć chromową piasku

I kroczę w czerwieni smagany barwami groźny jak pożar.

 

bije mnie ciemność i skrzydeł trzepotem uderza po skroni

i lęk ogarnia nieznany i słodki

gdy

walcząc z aniołem w nadchodzącym brzasku

ja, Jakub rozciągnięty na kamieniu nocy

zmartwiałym językiem wołam o pomoc i

krzyczę — gdy znad lasu w drodze do Damaszku —

jak Pan

na niebie zgrzanym od grzmotów dalekich i woni

wstajesz potężny w gromach i blasku

i razisz błyskawicą z chromu i potasu.