V
Ach, nie wtedy me szczęście najwięcej ponętne,
Kiedy w zgiełku recepcji spotykam obojętne
Spojrzenie, którym mówisz, co ty wiesz i ja wiem,
Czego nigdzie nikomu nigdy nie objawim.
Nie wtedy czuję szczęście, kiedy twe stąpania
Prędzej czucie niż ucho z daleka odsłania,
Ani wtedy, gdy twoja niecierpliwa warga
Naciągniętą cięciwę mej miłości targa.
Ani wtedy, gdy czuję twoje ciało słodkie,
Złotem miodu oblane, jedyne i wiotkie,
I gdy się jak pod snopem zboża pod nim chylę.
Lecz wtedy jestem pełna radości i męki,
Gdy panią we mnie czując, za rozkoszy chwilę,
Pochylasz się, dziękując chłopsko, do mej ręki.
VI
Przyszła do moich sadów już jesień w odwiedziny,
Uśmiecham się przelotnie uśmiechem margrabiny:
To smutno, choć przyjemnie odlecieć w siną dal,
Jeszcze koralem świecą kaliny, jarzębiny.
Nad wodą się zielenią wierzbiny i wikliny,
Gdzieniegdzie tylko spada na nasze ścieżki liść.
Więc może ci rozstania nie będzie bardzo żal;
Wypada już wyjechać: po nowe szczęście iść.
Odjadę sobie sama, wytworna i samotna:
Jesień zostanie z tobą — może nie będzie słotna?
Ja jestem niespokojny, przelotny, lotny ptak.
Nim jeszcze jarzębiny spóźnionym spłoną złotem,
Zajedzie nasza czwórka: na koźle ty — a potem,
Zapomnę gdzieś o tobie — o mon amour cosaque.