V
Na próżno! Dzień nastanie zwykły, choć ubogi,
Wstanę, wyjdę, odetchnę wiosennym powietrzem,
Drzewu powiem: o, drzewo! wiatrowi: o, wietrze!
O przypomnę z wzruszeniem polne polskie drogi.
Praca moja codzienna minie do wieczora,
I wieczorem jak co dzień siędę do wieczerzy,
Myśląc, że to, co było, było, jak należy,
I że teraz na uśmiech i pogodę pora.
tylko to, że przez cały pracowity dzionek
Coś niby jak muzyka daleka, jak dzwonek
Na stepie pojękliwy, niby gama nutek
Najcichszych towarzyszyć mi będzie powszędy,
I wmiesza się w mych liter pracowite rzędy
I połączy z pogodą — coś jak gdyby smutek.
VI
To nie znaczy, bym ciągle przypominał sobie
Uśmiechy twe i słowa, i wyrazy twarzy -
Tylko szereg od dawna widzianych pejzaży
Prześliźnie się i zwiąże łańcuchem w mej głowie.
Czy to wśród pracy, czy pośród wytchnienia,
Przysłonię przez dzień cały palące powieki,
A widok za widokiem, jak obłok daleki,
Przepłynie z mglistej dali na zenit widzenia.
To miasto wydźwignione nad rzekę wysoko,
To zieleń drzew, strąconą nad wodę głęboką,
Ujrzę,aż sam się sobie zdam takim obrazem.
I tylko raz zobaczę równe szare pole -
I na wodzie odbite trzy mgliste topole -
Miejsce, gdzieśmy na wiosnę kiedyś byli razem.
VII
Życie składa się z różnych dni pracy, zabawy,
Przemija człowiek trochę i trochę się włóczy,
Dojrzewa ciągle, słucha, widzi, czyta, uczy.
W Warszawie chce Paryża, w Paryżu Warszawy.
Myślę sobie: wraz z nocą sen przyjdzie zwyczajny
I skrzydłem mnie otoczy kochanym, brat życia,
Przypomnienie powróci do swego ukrycia
I jutro się obudzę bez wspomnień Ukrainy.
Za trzaśnie się jak wieko bolesne myślenie
O uśmiechu dawniejszym i o łzach, co płoną -
Przemijanie, to prawda jedyna, osłoną
I ciebie mi oddali, i twoje wspomnienie,
Jeszcze myślę o tobie... a już mi uciekasz.
Jeszcze powiada przysłowie, czas najlepszy lekarz.
VIII
Tylko jeszcze wieczorem, przed samym zaśnięciem,
Inaczej niż zazwyczaj w łóżku się ułożę
I pomyślę, że tobie to zawdzięczam może,
Iż sen przychodzi dzisiaj jak lekkie dotknięcie.
Jak przed deszczem obłoki na gasnącym niebie,
Wyda mi się nadzieja, że się znowu we śnie
Ocknę z twoim imieniem zrośnięty boleśnie
I chociaż będę płakał, to te łzy dla ciebie.
Lecz z wolna coraz głębiej zapadając, znowu
Z ulgą wielką przypomnę, że się nie powtórzą
Sny palące, natchnione i pachnące różą.
Tylko gdy senne fale zamkną się nad głową,
Imię twoje opadnie na dno świadomości,
Jak rybka w noc — raz pluśnie o tej miłości.
1925