Erotyk obdukcyjny
Jerzy Górzański
Pokazuje mi ślady bicia.
Pod lewą łopatką siniak —
uderzył mnie pięścią.
Pod prawą piersią granatowe znamię —
to cios pogrzebaczem.
Na lewym pośladku, pod skórą, widmo krwiaka —
od mocnego kopnięcia.
Na brzuchu, udach, nawet pod kolanami —
jakby ukąszenia węża czy skorpiona.
— Pan jest poetą, pan to zrozumie.
Na wardze pęknięcie jeszcze lekko krwawi.
Boże, lecz dłonie tej kobiety, szczupłe i nietknięte,
prowadzą mnie czule pośród sińców,
ukąszeń,
razów,
upokorzeń.
A gdy się zmęczą — wtedy ja prowadzę.
Osłaniam przed ostrym światłem lampy,
natręctwem tapety,
nachalnością zlewu,
zasłon panoszeniem.
Biorę ją pod siebie — jestem dachem świata.
Azją głodnych lędźwi, gdzie panuje terror i modlitwa.
Chcę ją wyprowadzić na najbielsze śniegi,
strome wysokości.
Wytrzymać jak najdłużej na zdradliwej ścieżce.
I gdy przypadam całym ciałem do jej kruchych żeber —
ona pojękuje cicho i szepce do ucha:
— Pchnął mnie na kredens, uderzyłam bokiem.
Boże, chroń ją nieszczęśliwą przed najgorszym ciosem —
kuchennego noża lub zwykłej siekiery,
gdy Tamten szyję jej otworzy jak furtkę na ogród
pełen splątanych krzewów i zimnych księżyców.