Dunajcem
Jerzy Paczkowski
Ani mnie sądzić, ani tobie,
Dokąd nas wartki nurt porywa,
Rozkołysana i szczęśliwa,
Zanurzasz w wodę ręce obie.
Rzeka od łodzi naszej prędsza
Pluszcze za burtą staroświecka,
I nurt się w dłoniach twoich spiętrza
Wodą zieloną, dunajecką.
Czasem, gdy łódź jest blisko brzegu,
Podnosisz ramię półkoliście
I z wierzb płaczących zrywasz w biegu
Liście pilśniowe, srebrne liście.
Spadają strzępy wierzbinowe,
Z wysoka, z mokrej jeszcze dłoni
I woda deszczem ścieka po niej
Na twe kolana, na mą głowę.
Kropla po kropli deszcz się toczy,
Ramieniem spływa, przegubami,
I wprost na twarz — i mrużę oczy,
Dunajeckimi płacząc łzami.
Ach, tyle tylko wiedzieć trzeba,
Że gdy podniosą się powieki,
Będę miał oczy pełne nieba,
A ty — zielonej pełno rzeki.
Niech drży w tych oczach jak najdłużej
Zielone widmo, obraz płochy —
Aż łódź z głębiny się wynurzy
I dnem zazgrzyta o porohy.
O, niech uderza w burty obie,
Niech pluszcze nurt o palce twoje!
Dokąd płyniemy obydwoje? —
Ani mnie sądzić, ani tobie.
Tę rzekę, wierzby, czółna z kory
Widziałem raz, przed laty trzema...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Nie ma w tym wszystkim metafory.
W tym wszystkim nawet prawdy nie ma.