Przeciw miłości platonicznej
John Cleveland
Hańba ci, hańba, zalotniku blady,
Co modlisz się nad stołem, miast siąść do biesiady!
Miłość, co samym zamiarem się syci,
To Wenus, widna tylko do kibici.
Niechaj pod męskim twym ogniem kobieca
Skapituluje nareszcie forteca:
Bo powiem, że cię afekt w salamandrę zmienia,
Co chłodne żądze żywi wśród żaru płomienia.
Choćby to głaz ów był, niegdyś w ramiona
Przez szalonego wzięty Pigmaliona,
Choćbyś tak zimną pokochał osobę,
Jak skamieniała właśnie z bólu Niobe,
Albo — co większą jeszcze trudność czyni —
Kamienna rzeźba z platońskiej jaskini —
Najtwardsze nawet skały miłość stopić może:
Granit pęknie, rzucony na puchowe łoże.
Hańba wam, hańba, swawolnice lube,
Co lukrujecie się na naszą zgubę:
Dość tej gry pustej, która nas spopiela!
Sarnę uszlachca to, że król ją strzela:
Tak i niewiasty od Kupida strzały
Swój bakalarski tytuł otrzymały,
A przecież rządzą nami; kto kocha prawdziwie,
Nie rządzi duszą, ale sam jej życiem żywie.
Cnota dla niewiast nie jest niczym więcej
Jak czymś w rodzaju choroby dziecięcej;
Zaś filozofia, co im główki drąży,
Jest jak dziwaczne apetyty w ciąży.
Zbędna się wszelka sofistyka staje,
Kiedy przemożna miłość cios zadaje;
Na nic wtedy niewieście koncept: cienka szpada,
Choć szermierz wprawny, pęka, gdy ciężki miecz spada.
Ba, lecz i żołnierz, ten, któremu strachy
Wszelkie są obce, bo zakuł się w blachy,
Ten, który zamiast żył ma drut stalowy
I w uścisk bierze jakoby w okowy —
Gdy go jak magnes przyciągnie dziewczyna,
Wnet go widzimy w gwardii Kupidyna;
I choć włócznie szczeciny na podbródku jeży,
Miłość bramą ust wtargnie do warownej wieży.
Skoro więc miłość, dzierżąc zapalony
Lont, trzyma w szachu mocnej płci bastiony,
Zgłębiajmy śmiało afektu sekrety:
Mdło zwykle jada, kto przestrzega diety;
Lepszy kochanek zuchwały, niżeli
Eunuch, co zbyt się z damą ceregieli,
Lub ambasador, który, gdy królowa hoża
Ma z nim nocować, kładzie miecz pośrodku łoża.
Przełożył
Stanisław Barańczak