Głos
Józef Hanzlik
Nad miastem znowu pnie się w górę deszcz
ciężki jak koni z browaru stąpanie
A w nas obojgu jest trzaskanie bicza
lecz bardziej ślepe
dna nienawiści głębiej sięgające
którą jak niegdyś miłością kłamiemy
tutaj w zaduchu
pod brzuchami koni
A ja ci obiecałem
ten grzebyk przecudny
i dla ciebie po niego pójdę nocą w góry
tylko że będziesz spała z tą
zmarszczką gniewu na czole
którym o moje czoło teraz trącasz
Tylko że będziesz spała
ja lutnista błędny
przed snu twego wrotami grać będę daremnie
tak że obudzą się z płaczem
dawno martwe dzieci
zaś ręce kamieni w ziemi zaciśnie lęk
Tylko że będziesz spała
nieszczęsna bardziej nad orszak ofelii
pod taflą wód niezmąconą tatarak
na śniadanie podąża
I nie usłyszysz mnie
jak wijąc się jęczę
nie usłyszysz głosu mego
rozpiętego na haku rzeźnickim
o vox amoris flatibus
ten głos płonący
Tylko że będziesz spała
słowa zaś
jakimi wzywać powinienem wszystkiego co twoje
teraz już
w tym zaduchu kiedy deszcz nabrzmiewa
nie przechodzą przez usta
i na to jedno mściwie czyham
by mieć sposobność do zadania ciosu
zranienia uduszenia
nieludzkiej swej miłości dawnej
miast której ludzką kłamiemy nienawiść
Nad miastem z boku na bok
przewala się deszcz
wciąż jeszcze ślepy
jak my
Przełożył Wiktor Woroszylski