Dziewczyna
Józef Jedlicz
Jedna luna olśnienia, jeden świt najświętszy,
Jeden promień wiośniany, jedna złota chwila:
Oto ciało dziewczyny w żywy cud się spiętrzy,
W zenit krasy, gdzie złuda już w zgon się przesila!
Wielkie szczęście otchłani, przeradosne słońce,
Niesie jej hołd swych blasków — w ognistym promieniu
Przelewa swoje żary w jej oczy tęskniące
I rozbłyska zaklęte w jej cichym spojrzeniu.
W senną modrość błękitu plami pierś jej białą,
Jej kształty opromienia w uśmiechy słoneczne —
W niewymowną śnieżystość wyświetnia jej ciało,
W jej nagość tchnie powaby boskie, niedorzeczne.
A tła użyczyły przepychy zieleni
I kwiecia wian podaje jej rozkwitła róża —
I stanęła jak dziwo w świtowych promieni
Białej łunie — zachwytem wzdrygnęły się wzgórza.
Wszystkiej krasy bezmiaru otoczył ją wieniec
I życia cud się pełni w jej nadziemskim pięknie:
Oto w jasnej oddali jawi się młodzieniec,
Co w ekstazie miłości u jej stóp uklęknie...