Lyrica
Józef Weyssenhoff
Znowu lato jak niegdyś i czas poobiedni —
Gwarzymy w spadającym na salon półmroku
Tak cicho i wesoło, tacy sami jedni,
Mniej mówiąc niż czytając wzajem oko w oku.
Przyniesiono ożyny z niedalekiej wioski,
Jadłaś świeże jagody zamiast modnych pralin,
A mnie do głowy przyszedł wiersz Mickiewiczowski:
"Ożyna, czarne usta tuląca do malin..."
Ściemniało.
— Dziś zaśpiewasz jaką piosnkę nową
Albo dawną jak niegdyś?
— Zaśpiewam dziś chętnie.
Więc się napełnił pokój grą fortepianową
I głosem twym przez ciemność dzwoniącym namiętnie.
Stałem z boku i zdradnym otoczony cieniem,
Łowiłem z rozchylonych ustek ton po tonie,
Zanim jeszcze uleciał, kiedy był westchnieniem
Zaledwie rozpoczętym w falującym łonie.
Na twoje usta patrząc, zapomniałem troski
Powstającej jak widmo ze szczęścia rozwalin —
Tylko mi wracał ciągle wiersz Mickiewiczowski:
"Ożyna, czarne usta tuląca do malin..."