Lament odpalonego
Jules Laforgue
Nie cierpię ani wierszy pańskich, ani pana
U twoich stóp
Blady jak trup
Szlochałem, oblewając ci łzami kolana.
Orkiestra grała w ogrodzie Ach, gdybyś mnie kochała...
Do dzisiaj dnia
Melodia ta
Na nerwy mi jeszcze działa.
Wspomnienie owej niedzieli do dzisiaj mnie wprawia w zdumienie,
Jak mogłaś mi
Odmówić właśnie ty,
Mojego własnego ja drugie uosobienie!
Dobrze. A teraz posłuchaj, czego ci życzę.
Jak chcesz, tak sobie sądź,
Ale bądź co bądź
Poezji, samej Poezji naplułaś wtedy w oblicze!
Obyś, wyłysiawszy doszczętnie jeszcze za młodu,
Poszła do kryminału
I tam pomału,
Więziona bez powodu, konała z głodu.
A potem niech cię przewiozą do Charenton, do wariatek.
Wyglądaj sobie zza kratek
Na Paryż kwitnący w pobliżu,
A ja tymczasem będę pocieszać się w Paryżu.
A kiedy będziesz głodna, niech przez zrządzenie kaduczne
Pomyślą, że chcesz pościć.
Aby sprawę uprościć,
Niech ci zaaplikują odżywianie sztuczne.
Pakują ci sondę nosem. Łapy precz! Któż zaprzeczy,
Że świeże jajka i mleko krowie
I stare wino to dobre rzeczy?
Niechże ci służą na zdrowie!
Niechże się z tobą w ten sposób całymi latami bawią,
Dopóki (wypadek to rzadki.
Lecz chodzą po ludziach wypadki)
Nie wsadzą sondy nie tak, jak trzeba, i nie zadławią.
Oto, czego ci, serce, z całego serca życzę.
Za to, żeś pewnego
Wieczoru lipcowego
Napluła na Poezję. Poety nie liczę.
Przełożył
Stefan Godlewski