Pomyślcie sobie tylko
Jules Laforgue
Żeby tak która chciała pewnego wieczora
Przyjść sama, nieproszona, z miłości do mnie chora...
Na samą myśl, dalibóg, o mało że nie szlocham...
Cóż to za chrzest dla duszy usłyszeć jedno: kocham,
Z daleka, skroś tłum ludzki, przyciągnąć owe słowo,
Jak igła magnesowa iskrę piorunową.
"Kocham cię... Jesteś inny niż inni mężczyźni.
Ciebie zsyła mi niebo. Reszta to tylko bliźni.
Tamci — to są po prostu jacyś tam sobie panowie,
Ty jesteś mój Pan i władca: moje szczęście, moje życie, moje zdrowie.
Na widok twoich ust — mimo woli spuszczam oczy.
Na odgłos kroków — ledwie że mi serce z piersi nie wyskoczy.
Gdy raczysz na mnie spojrzeć — jestem w siódmym niebie,
Cały mój czas mi upływa na oczekiwaniu ciebie.
Nic mi nie smakuje. Nie jadam. Nie sypiam. Rodzice
Boją się, bym przypadkiem nie zapadła na blednicę.
Płaczę nocami i we dnie popłakuję po kątach cichaczem.
W niedzielę Zloty ołtarzyk do cna przemoczyłam płaczem.
Pytasz, dlaczego właściwie ty, a nie kto inny?
Nie wiem, ale to właśnie ty, a nie kto inny.
Jestem tak tego pewna jak tego, że mi smutno
I że ty zaraz zrobisz minę szyderczą, okrutną."
W ten sposób, tymi słowami przemawiać do mnie będzie,
Oszalałymi oczami wodząc za mną wszędzie.
W ten sposób będzie mówić, po czym zaleje się łzami
I zacznie się tarzać na słomiance, którą umyślnie w tym celu
[rozesłałem pod drzwiami.
Przełożył Stefan Godlewski