Schwycić
Jules Supervielle
Schwycić zmierzch, jabłko, posąg, schwycić płomień świecy.
Schwycić mur, cień na ścianie, kawałek ulicy.
Schwycić stopę i szyję kobiety uśpionej.
Otworzyć ręce! Ileż ptaków wypuszczonych!
Ileż tych utraconych ptaków jest znów świecą,
Cieniem, wieczorem, jabłkiem, posągiem, ulicą!
Ta gra wcale niebłaha
Wyczerpie was, ręce.
Trzeba będzie was uciąć
Kiedyś, jak najprędzej.
*
To wspomnienie wyniesione z dymu i wrzawy,
Tulone w ramionach
Jak młoda kobieta uratowana z płomieni,
Pora już ułożyć na białej pościeli pamięci.
Pora zaciągnąć story
I wpatrywać się w nie z uwagą.
Niech nikt nie wchodzi do pokoju!
Tam się w tej chwili znajduje ciało nieskończenie nagie,
I usta, które, zdawało się, zamilkły na zawsze,
Szepcą "Miłość" wargami samej prawdy.
*
Któż umieścił was w tej twarzy,
Oczy palące się trwogą?
Jakiego wy rozbitego
Statku jesteście załogą?
Od której godziny lęku
Oczekujecie pomocy
Otwarte pośrodku nocy?
O, czarne światła okrętu,
Nawet zdumieniem posłuszne
Burzliwym prawom odmętów.
Wtedy gdy północ wybije,
Więźniowie złudzeń kalekich,
Ażeby nabrać otuchy
Spuśćcie na chwilę powieki.
*
Idziecie doń, kobieto rozległych przestrzeni,
Dali słoneczna, ciemny splocie pożądania.
Gdy jego twarz powolna do was się zbliżała,
Wasze wargi ścinały się gwałtownie szronem.
Mówiłyście, a wasze słowa dochodziły
Do niego już nieżywe, jak słowa posągu.
Wy zrobiłyście z niego dom z kamienia,
Fasadę gładką, ślepą dzień i noc.
Czy nie mógłby w tym murze, w sobie, wybić okno
Albo drzwi, żeby zrobić sześć kroków na zewnątrz?
*
Kiedy opuszcza mnie wszystko,
Schwycić, ale czyją ręką?
Schwycić myśl daleko-bliską,
Schwycić, ale czyją ręką?
Schwycić bodaj promień światła,
Schwycić go za skórę karku
I trzymać, choć się wyrywa
Jak zając schwytany żywcem.
Śnie, na pomoc mi przybywaj,
Ty za mnie schwycisz to wszystko,
Co od mych pragnień jest prędsze,
Bo twoje ręce są większe.
*
Jaka twarz do mego ucha,
Twarz, co zeszła ze zwierciadła,