Krzyk
Julian Tuwim
Ja nie wiem, jak to było. Czy w drganiu świec półjasnem,
Czy w mrok, ku przerażeniu zdrętwiałych nagich ścian,
Lecz groźne niebo wtedy wisiało nad tym miastem,
Podarte, pobluzgane jak krwią z morderczych ran.
Stalowy łoskot walił po szynach tramwajami,
Kołami, kopytami po bruku turkot tłukł
I dwa miliony ludzi ruszały ulicami,
Jak z lufy tłumem strzelał przecznicy każdy róg.
A ostre, białe blaski nerwowo dygotały
W drucikach rozpalonych, w matowych kloszach lamp,
Splątały się kierunki i wir, i aut sygnały,
Jak film zdyszanym tempem skandował miejski jamb.
O, gdzieś Ty się zgubiła w tej ciżbie, w tym rozgwarze?
Jakimi ulicami i w której sukni szłaś?
Oczyma cię goniły te wszystkie obce twarze
I ja i ja, daleki, twój rozpłakany paź.
Oczyma cię goniły te wszystkie twarze obce,
Krzyczały Tobie: nie chodź! Krzyczały Tobie: nie!!
Zawarło sojusz Miasto z dalekim śmiesznym chłopcem
I wrzaskiem, trzaskiem, blaskiem smagało kroki twe!
Ty szłaś, ty szłaś, młodziutka, złotawa, falująca,
W wieczorze roztapiałaś fiołkowy z lęku wzrok,
Targała miastem wściekłość gorąca, kotłująca
I przestrzeń z bólu wyła, do krwi ją darł twój krok.
Jak myśl o aksamicie, jak cień jedwabnej sukni
Płynęłaś bezpamiętna, za krokiem krok twój nikł
I tylko coś dzwoniło, dzwoniło coraz smutniej:
Z daleka tak, z daleka mój święty dzwonił krzyk!