Wiersz miłosny Juliusza Słowackiego pod tytułem Beniowski, fragment Pieśni IV

[Beniowski, fragment Pieśni IV]

Kłębami dymu niechaj się otoczę;

Niech o młodości pomarzę pół senny.

Czuję, jak pachną kochanki warkocze,

Widzę, jaki ma w oczach blask promienny;

Czuję znów smutki tęskne i prorocze,

Wtóruje mi znów szumiąc liść jesienny,

Na próżno serce truciznami poim!...

Kochanko pierwszych dni! — znów jestem twoim.

 

Patrzaj! powracam bez serca i sławy,

Jak obłąkany ptak i u nóg leżę.

O! nie lękaj się ty, że łabędź krwawy

I ma na piersiach rubinowe pierze.

Jam czysty! — Głos mój śród wichru i wrzawy

Słyszałaś... w równej zawsze strojny mierze...

U ciebie jednej on się łez spodziewał,

Ty wiesz, jak muszę cierpieć — abym śpiewał.

 

Idź na strumienie, gdzie wianki koralów

Na twoje włosy kładła jarzębina;

Tam siądź i słuchaj tego wichru żalów,

Które daleka odnosi kraina;

I w pieśń się patrzaj tę — co jest z opałów,

A więcej kocha ludzi, niż przeklina.

I pomyśl: czy ja duszę mam powszedną?

Ja — co przebiegłszy świat — kochałem jedną.

 

Twój czar nade mną trwa. — O! ileż razy

Na skałach i nad morzami bez końca,

W oczach twój obraz, w uszach twe wyrazy,

A miłość twoje miałem na kształt słońca

W pamięci mojej. — Anioł twój bez skazy

Na moich piersiach spał — a łza gorąca

Nigdy mu jasnych skrzydeł nie splamiła:

Twa dusza znała to — i przychodziła.

 

W gajach, gdzie księżyc przez drzewa oliwne

Przegląda blado, jak słońce sumnienia,

Chodziłem z tobą, jak dwie mary dziwne,

Jedna z marmuru, a druga z promienia;

Skrzydła nam wiatru nie były przeciwne,

I nie ruszały włosów i odzienia.

Między kolumny na niebie się kryśląc

Staliśmy jak dwa sny — oboje — myśląc.

 

Z taką więc ciszą i z taką powagą

Wejdziemy kiedyś w Elizejskie bory.

My, cośmy ziemię tę widzieli nagą,

Przez piękne niegdyś widzianą kolory,

Cośmy poznali, że nie jest odwagą

Rozpacznym czynem skończyć żywot chory;

Lecz uleczeni przez trucizn użycie,

Sercu zadawszy śmierć — znaleźli życie.

 

Pierwszy to i raz ostatni, o! miła,

Mówię do ciebie. Jest to błyskawica,

Która ci chmurę posępną odkryła,

I boleść wyszła z niej jak nawałnica;

W twoim ogrodzie pustym będzie wyła,

Gdy księżyc pełny, jak srebrna różyca

Gmachów gotyckich, biały blask rozleje

W te — gdzieśmy niegdyś chodzili — aleje.

 

Bądź zdrowa — odejść nie mogę, choć słyszę

Wołające mnie duchy w inną stronę;

Wiatr mną jak ciemnym cyprysem kołysze

I z czoła mego podnosi zasłonę,

Z czoła, gdzie anioł jakiś skrami pisze

Wyrok łamiący mnie między stracone.....

Ja czekam krusząc wyroki okrutne.....

Twe oczy patrzą na mnie — takie smutne! —

 

Bądź zdrowa! drugi raz cud się powtórzy —

Martwy, odemknę ci w grobie ramiona,

Kiedy ty przyjdziesz do zbielałej róży

Podobna, zasnąć. — Dosyć! Pieśń skończona!

Oko się moje senne łzami mruży,

Róże uwiędły — czara wychylona,

I pieśń gdzieś leci ode mnie echowa...

Już pożegnałem cię — jeszcze bądź zdrowa!