Wiersz miłosny Juliusza Słowackiego pod tytułem Do Pani Joanny Bobrowej

Do Pani Joanny Bobrowej

O! gdybym ja wiódł Panią do kaskady!

To tak jak ludzie przyjaciołom wierni,

Aż tam bym zawiódł, gdzie pył leci blady

Śród leszczyn w Gisbach — a śród laurów w Temi.

 

Dzikie bym zrywał na murawie kwiaty,

A Pani w skałach siadłabyś myśląca

Jak anioł skrzydłem kaskady skrzydlaty —

Czekając znad skał śpiewu — i miesiąca.

 

Gdybym ja Panią do kaskady woził,

Może bym wieczną tam zatrzymał siłą —

Śpiewem skamieniał i lodem zamroził,

I kazał tęczom świecić nad mogiłą.

 

Lecz nie powiodę do takiego zdroja,

Bo teraz straszna jest ducha kaskada;

To cały duch mój i cała krew moja,

Która na Polskę chce upaść — i spada.

 

Raz ty porwana tym strumieniem gminnym

Byłabyś nigdy nie wrócona światu;

Dlatego poszłaś gdzie indziej — z kim innym;

Ręki się bojąc dać dawnemu bratu.

 

Bo dzisiaj Polka ciekawość pokona,

A jej nie karmi to, co tłum paryski,

Gdy w sercu Polska duchem urodzona

Jak nimfa wstaje z perłowej kołyski.

 

Dzisiaj siedzącej przed kaskadą w koczu

Sumnienie Pani powie samo głuche...

Że niegdyś łzy się tak sączyły z oczu!

A dzisiaj! oczy patrzą — takie suche!

 

Czyś tym przeklęta? czy błogosławiona,

Że serce zimne — oczy łez nie leją?

Powie ci kiedyś mogił druga strona,

Gdzie serca pękną — albo się rozgrzeją.

 

Co do mnie — wiem ja, jak to praca pusta

Serce kobiece na czas prze—anielić!

Dlatego odtąd — wiecznie zamknę usta,

I wolę nie być z Panią — niż zgon dzielić.

 

Bo to okropnie! rany pozamykać,

Zagoić wszystkie dawne serca blizny!

Iść — i aniołów już nie napotykać!

Już nie mieć ani serca! — ni ojczyzny!

 

Gdybym był duchem wersalskiej natury,

A taką Ciebie między tłumem zoczył,

Zleciałbym na cię jak kaskada z góry,

Porwał — i rzucił w przepaść — i sam skoczył.

1842 r. 14 maja