Wiersz miłosny Juliusza Słowackiego pod tytułem W Szwajcarii

W Szwajcarii

[fragmenty]

I

 

Odkąd zniknęła jak sen jaki złoty,

Usycham z żalu, omdlewam z tęsknoty,

I nie wiem, czemu ta dusza, z popiołów,

Nie wylatuje za nią do aniołów?

Czemu nie leci za niebieskie szranki,

Do tej zbawionej i do tej kochanki.

 

XVIII

 

Gaje! doliny! łąki i strumienie!

O nie pytajcie wy mię smutne o nią.

Są łzy, co mówić na zawsze zabronią.

A kiedy mówię, wpadam w zamyślenie;

I widzę jasne, błękitne spojrzenie,

Co się zaczyna nade mną litować,

I widzę usta, co mię chcą całować,

I drżę — i znów mię ogarną płomienie.

I nie wiem, gdzie iść? i gdzie oczy schować?

I gdzie łzy ukryć? i gdzie być samotnym?

I staję blady, i kreślę jej rysy;

Lub imię piszę na piasku wilgotnym;

Lub błądzę między róże i cyprysy,

Jak człowiek, który skarb drogi postrada,

Zmysły utracił, i płacząc usiądą

Tam, kędy urny na grobowcach siedzą;

Myśląc, że groby o niej co powiedzą.

 

XIX

 

Jest pod mojemi oknami fontanna,

Co wiecznie jęczy zapłakanym szumem;

Jest jedne drzewo, gdzie harfowym tłumem

Żyją słowiki; jedna szyba szklanna,

Gdzie co noc blada zaziera Dyjanna,

I czoło moje smutnym blaskiem mami.

l tak mię budzą zalanego łzami,

Te drzewo, księżyc ten, i ta fontanna.

I wstaję blady, przez okno wyzieram

Słuchając różnych płaczów na dolinie.

Słowiki jęczą i fontanna płynie,

Mówią mi o niej — ja serce otwieram

I o śmierć prędką modlę się z rozpaczą,

I schnę, i więdnę — i ach, nie umieram...

I co dnia budząc mnie fontanny płaczą.

 

XX

 

Kiedy się myślą w przeszłości zagłębię,

Nie wiem, jak sobie jej postać malować?

Czy kiedy przyszła śpiącego całować,

Jak z rozwartemi skrzydłami gołębie?

Czy wtenczas, kiedy uciekała trwożna?

Czy gdy na jedną ze mną księgi kartę

Wbijała oczy błękitne, otwarte,

Na każde moje spojrzenie ostrożna?

Czy kiedy wiejskim otoczona dworem

Chodziła gdyby zaklęta królowa?

Czy kiedy cicho uśnie pod jaworem?

Czy kiedy goni? czy kiedy się chowa

W księżyca blasku biała — lub wieczorem

Od Alp na śniegu różowych — różowa.

 

XXI

 

Skąd pierwsze gwiazdy na niebie zaświecą,

Tam pójdę, aż za ciemnych skał krawędzie.

Spojrzę w lecące po niebie łabędzie,

I tam polecę, gdzie one polecą.

Bo i tu — i tam — za morzem — i wszędzie,

Gdzie tylko poszlę przed sobą myśl biedną,

Zawsze mi smutno, i wszędzie mi jedno;

I wszędzie mi źle — i wiem, że źle będzie.

Więc już nie myślę teraz tylko o tem,

Gdzie wybrać miejsce na smutek łaskawe,

Miejsce, gdzie żaden duch nie trąci lotem

O moje serce rozdarte i krwawe;

Miejsce, gdzie księżyc przyjdzie aż pod ławę

Idąc po fali... zaszeleści złotem,

I załoskocze tak duszę tajemnie,

Że stęskni — ocknie się i wyjdzie ze mnie.