Dwa sonety
Juliusz Starkel
I. NA PLACÓWCE
Stał oparty na broni wśród poległych ciszy:
Spogląda we mgły ćmiące srebrny blask księżyca
I spogląda w promiennych gwiazd wstydliwe lica,
I słucha, jak w zaroślach wiatr wiosenny dyszy.
Ognie wrogów zdradzają ich obóz obronny,
Więc on czujny, z placówki nie schodzi ni kroku;
Lecz nagle od gwiazd blasku zabłysło mu w oku,
A pierś wzdychać nauczył kwiatów oddech wonny.
Westchnął i czarny krzyżyk wyjął zza rabatów,
I do ust go przycisnął — bo to dar dziewicy
Drogiej sercu, anioła barw, dźwięków i kwiatów!...
On westchnął? — Nie wzdychają nigdy wojownicy!
On płakał? — Na cóż zda się płacz do nocnych czatów?
Wojownik tylko gniew ma i ogień w źrenicy!
2. W ALTANIE
A cóż ona? — W tej cichej nocy księżycowej,
U róż, bluszczów, jaśminów, u bzów i stokrótek
Szukała serc bijących, a u gwiazd rozmowy
I na białym jej czole ciemny osiadł smutek.
Coś w klombie zaszumiało... bliżej, coraz bliżej...
Do kwiecistej altany jakiś młodzian wpada:
Na nim także rabaty i mundurek świeży...
Kląkł i szemrze jak cichych strumieni kaskada.
Ona kocha, i ona z zalotnikiem grucha,
I drżąca białych dwoje rąk do ust mu chyli...
A tamten... krzyżyk czarny całował w tej chwili!
Ona kocha? Naiwni! Czy wyście nie żyli?
Często się w życiu dziwnych szeptów serca słucha:
Często rabat wystarcza — i nie trzeba ducha!