Narzeczona zbrodniarza
Kazimiera Iłłakowiczówna
Ciemne, gładziutkie warkocze,
wzrok, który rzęsą się mroczy:
w dzień jasny, chwilą szczęśliwą
Helka ma oczy siwe.
Fartuszek w paski lub w kratkę,
uśmiech leciutki, lecz rzadko.
Jak w wiecznej lampie płomienie
pali się światło jej w cieniu.
Pani kontenta z Helki;
spokój ma w domu wielki,
w salonie i kuchni — cisza,
równo ścierki wyprane wiszą.
Lecz gdy Helka idzie na rynek,
oglądają się za nią dziewczyny,
mówi stróż do kucharki z przeciwka:
"Nie ma co, warta tego dziewka!"
Kiedy milcząc omija stragany,
żyd kupcową trąca kolanem:
"Patrzno pani, o to liczko hoże
Jeden zbój drugiego zabił nożem!"
Ciemne, gładziutkie warkocze...
Krew ostygła, rana nie broczy,
bruk zamietli, plamę zmyli,
a tamtego zaraz zamknęli.
Myśli Helka niosąc jarzyny:
"Jak wypuszczą go — chyba zginę!"
Cóż, że idąc szepcą kobiety:
"Idzie Helka, narzeczona bandyty..."
Byle przetrwać w ciszy najcichszej,
gdzie nie dojrzy nikt, nie dosłyszy,
byle skryć się z sercem zbyt pełnym,
w ciasnej kuchni spokój zupełny.
Byle całej w łunie nie spłonąć,
byle lampą trwać niezgaszoną,
we mgle żalu i tęsknot spiekach...
I doczekać, doczekać, doczekać...