Wiersz miłosny Kazimiery Zawistowskiej pod tytułem Z marzeń moich

Z marzeń moich

[Królestwo moje...]

 

Królestwo moje nie na tej ziemi,

Fale je skryły grzywy piennemi,

Ląd mój słoneczny, jasny, pogodny,

Nurt oceanu zatopił wodny.

 

Lecz z mego lądu w mroków godzinie

Stłumiona gędźba stu dzwonów płynie.

Lecz z mego lądu przez fal obręcze

Grają mi pieśnie i świecą tęcze.

 

Bo na mym lądzie skarby bezcenne,

Koronne złota i berła lenne.

Bo po mym lądzie chodzą tęsknoty

I do mej duszy klucz dzierżą złoty.

 

I kiedy słabną jej skrzydła znojne,

Władcze jej kładą szaty dostojne

I jasnowidzeń dają źrenice,

By, w swe królewskie patrząc dzielnice,

Żyła tęsknoty porywem wiecznym

Za utraconym lądem słonecznym.

 

[Kochałam ciebie...]

 

Kochałam Ciebie i czasem bojowe

Zbroje ci kładłam — czasem harfę w dłonie —

Czasem twe czoło tuliłam w koronie —

Czasem trefiłam pazia włosy płowe!

 

Gdzież ty poszedłeś, o mój książę senny?

Na sarkofagu twojego marmurze

Skamieniał anioł cichy i promienny

I w twarz ci rzuca blade grobów róże

 

Bo w tym kamiennym aniele żałości

Dawno umarła moja dusza gości.

 

[Ciszy, ach ciszy...]

 

Ciszy, ach ciszy! Daj mi twoje dłonie,

Błękitne światłem, ochłodzone rosą —

Jak kwiatem nimi opleć moje skronie —

Niech mi sen, spokój i chłód nocy niosą.

 

Ciszy, ach ciszy! Włosów falą złotą

Przed moim wzrokiem skryj ust twych pożary...

Bądź dziś posągom podobna martwotą,

Bądź dziś urokiem nie dotkniętej czary.

 

[Wszędzie Cię widzę...]

 

Wszędzie Cię widzę, o smętna, biała,

Oczy Twe patrzą z szmaragdów mórz,

Barwą Twych włosów mi słońce pała,

Lilia ma tony Twojego ciała,

Usta twe płoną w purpurze róż!

 

A księżycowej nocy widziadła,

Jak wówczas, srebrem haftują bez,

Gdyś na me iężycowej nocy widziadła,

Jak wówczas, srebrem haftują bez,

Gdyś na me wargi twe usta kładła,

By wypić gorycz, co na nie padła —

Gorycz piołunną rozstannych łez.

 

I

 

Próżno wołasz... za nami upiorna gromada

Widm i cieni się wlecze, dusze nam targa

Ta zastygła w powietrzu, żałośliwa skarga,

Co gdzieś trumien otwartych krawędzie obsiada.

 

Próżno wołasz... zajęła już Ananke blada

Nasze miejsca przy uciech biesiadniczym stole —

Więc wszystkie moje kwiaty zemrą na Twym czole,

Jak mrze mrokiem zgaszona światłości kaskada...

 

I na wieki rozdziela nas Ananke blada...

Czyś słyszał strun porwanych ścichłe nagle głosy?

Czyś widział w proch strącone tęczowe motyle?

Ach — ja Ciebie pragnęłam, jako pragną rosy

Mrące kwiaty, zdeptane w gościńcowym pyle!...

A jednak rozdzieliła nas Ananke blada...