Znużenie
Kazimiera Zawistowska
[Fragmenty]
[I]
Moja dusza jest łąką chaotycznych kwieci —
Czasem nęcą ją gwiazdy, czasem usta świeże,
A czasem, księżycowe ściele sobie leże
I z niego w wir życiowych rzuca się zamieci.
Moja dusza jest pieśnią lat długich stuleci —
Czasem rzewna, jak święte prababek pacierze,
Czasem, myślą goniąca mord, krew i grabieże,
Jak rumak bezwędzidlny, rozhukany leci.
Tej duszy śnią się Święte, lub też kurtyzany —
Dym kadzideł, skąpany w bakchicznej wonności —
I wówczas jej weselne śpiewają peany,
Że Rozkoszy potęgą świat powstał z nicości...
Lecz niebawem pokutna, znowu w prochu leży,
I z żalu na twarz padłszy — w Niebo jasne wierzy.
[II]
Wieniec Ci plotę — w szmaragdy mirtowe
Kładę dziewicze uskrzydlone pąki
Zerwane z Marzeń mistycznej Twej Łąki,
By Ci owiły skrzydła Ikarowe.
Twe skrzydła? Duszo? Patrz, w białą osnowę
Skrzydlatych pędów pną się kwiaty ziemi
I biel ich gniotą barwy jaskrawemi —
W purpurze szału — brutalne — zmysłowe.
Piłaś ich wonie?... Spragniona i głodna?
Duszo ma? Duszo z żaru i pieszczoty —
Mętną strug wodę lałaś w puchar złoty?
I toast życia wychyliwszy do dna,
Smutek pogrzebny masz popiołów urny?
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Duszo gdzież lot Twój? Lot Twych skrzydeł górny?
[VI]
Idziesz ku mnie?... Poza mną las krzyżów sczerniały,
Więc strudzonam jest bardzo... czczych szukałam cieni,
Po życiowych gościńcach, pielgrzymie sandały
Opylając w błotnistej łez i krwi bezdeni.
Zwiędłe kwiaty, blademu urągając czołu,
Wyostrzają się w kolce cierniowej obręczy —
A dłonie grzebią w urnie stygłego popiołu,
Swój umarły, a świetny ongi, sen młodzieńczy.
O biedny, wyszydzony, na strzępy podarty
Śnie młodzieńczy o jasnym gmachu kryształowym —
Gdzie zaklęty królewicz, śniąc na lutni wsparty,
Ust mych czekał, by życiem natchnęły go nowym!
O sny zwiędłe! O kwiaty otrząśnięte z rosy!
Błękitne nad strumieniem niezabudek twarze!
O wonne młodym zielem polne sianokosy!
O cicho rozespane stepowe cmentarze!
Wszystko widzę dziś znowu w szeleście
Twych kroków —
Słyszę baśnie i wonie z ogrodów młodości —
I czuję jak Twe dłonie już z błękitnych mroków,
Idą do mnie, o Dobra, o pełna Litości...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Lecz czemuż się do Ciebie trzeba wlec tak długo!...
I wpierw gorycz ssać z kwiatów bezwonnych korony...
I wpierw wargi zapoić przydrożną trza strugą —
Aż przesytu dławiące w pierś się wedrą szpony.
Aż w Rozpaczy się przejrzym upiornej źrenicy,
Wężem Wstrętu omdlałe opaszem ramiona —
I strudzeni się staniem, jak bladzi pątnicy,
Na Golgocie swych marzeń, gdzie Bóg w prochu kona.