Gladys
Krzysztof Gąsiorowski
Gladys, jak samo imię
wskazuje — Turczynka z Bułgarii;
przysadzista, o cienkiej pęcinie
i bezgranicznym spojrzeniu —
— gdyby tak wejrzeć w te źrenice
głębiej, widziałbyś chyba Mgławicę
Andromedy;
Gladys narzucając na mnie,
jak opończę, swoje czarne przepaście,
oznajmia, łamiącym się językiem
rosyjskim:
jestem kobietą tysiąckrotnie.
Tego to chyba za wiele, nawet
jak na potomka Sobieskich.
Oto bowiem docierają do mnie
z uzmysławiającej się przepaści, wraz
z wrzawą i wrzaskiem bitewnym, jej
nieprzeliczone i tłumne orgazmy,
w łoskocie wodospadów genezyjskich.
I powiewa grozą.
Od biedy umiałem jeszcze
siebie wyobrazić jako coś w rodzaju
ośmiornicy fallicznej,
Gladys, nie uznająca miłości
zbiorowej, pragnie, abym się przeobraził
chyba w gigantycznego polipa,
w którym, pośród tysięcy okazałych
odnóży, przemykałyby całe roje
czerwonych języków...
Good bye, Gladys, mówię jej
załamującym się językiem angielskim;
mimowiednie trawestując Eliota
z Ziemi Jałowej.