List George Sand do Wojciecha Grzymaly

maj 1838 r.


(...) Tyle, co się mnie tyczy; zobowiązania moje i związek
zapowiadający się na długie lata sprawiają, że nie mogę
pragnąć, by nasz mały zerwał łączące go więzy. Gdyby
chciał mi powierzyć swoją egzystencję, przeraziłabym się,
wzięłam już bowiem inne losy w swoje ręce i ani
mogłabym zastąpić mu tego, co by dla mnie porzucił.
Miłość nasza może trwać tylko w warunkach, w jakich się
narodziła, czyli od czasu do czasu, kiedy pomyślny wiatr
połączy nas z sobą (...).

Obowiązek mój jest więc ściśle wytyczony. Mogę jednak,
nie wyrzekając się go, dopełnić go na dwa różne sposoby;
pierwszy - to trzymać się jak najdalej od C[hopina], unikać
zaprzątania jego myśli, nigdy nie znaleźć się z nim sam
na sam; drugi, przeciwnie, pozwalałby mi zbliżyć się do niego
jak najbardziej, nie narażając spokoju M[allefille'a],
przypominać mu o sobie łagodnie w chwilach wypoczynku
i błogości, wziąć go czasem niewinnie w ramiona, kiedy
niebiański wiatr zechce nas porwać i unieść w przestworza.
Pierwsze wyjście wybiorę, jeśli powie mi Pan, że osoba ta
zdolna jest dać mu szczęście czyste i prawdziwe, otoczyć go
staraniem, urządzić, uporządkować i uspokoić jego życie;
jeśli wreszcie może on być szczęśliwy przez nią, ja zaś
byłabym w tym przeszkodą, jeśli dusza jego, skrajnie -
czy to szaleńczo, czy też rozsądnie - uczciwa, wzbrania się
przed ukochaniem dwóch różnych istot na odmienny sposób;
jeśli tydzień, jaki spędziłabym z nim na sezon, mógłby
zakłócić jego szczęście domowe przez resztę roku - wówczas
tak, wówczas przysięgam Panu, że dołożę wszelkich starań,
by zapomniał o mnie. Drugie wyjście wybiorę, jeśli mi
Pan powie jedno z dwojga: albo że jego spokój domowy
może i powinien zharmonizować się z kilkoma godzinami
czystego szczęścia i słodkiej poezji, albo też - że szczęście
domowe jest dla niego niemożliwe i że małżeństwo
lub jakikolwiek podobny związek stałby się grobem
dla tej artystycznej duszy.

(...) Najchętniej ułożyłabym nasz poemat tak, bym nie
wiedziała nic, ale to nic o jego życiu codziennym, podobnie
jak on o moim, żeby mógł kierować się swoimi zasadami
religijnymi, światowymi, poetyckimi, artystycznymi, nie licząc
się ze mną, i nawzajem; ale żeby wszędzie, w jakimkolwiek
miejscu i chwili życia się spotkamy, dusze nasze sięgały
szczytów szczęścia i doskonałości. Jestem przekonana,
że kochając miłością wzniosłą, stajemy się lepsi, że nie tylko
nie popełniamy występku, ale przeciwnie, zbliżamy się
do Boga, źródła i ogniska miłości. Być może to właśnie,
Mój Przyjacielu, powinien mu Pan podsunąć jako argument
ostatni, a nie obrażając jego pojęć o obowiązku, poświęceniu
i ofierze religijnej, pozwoliłby Pan jego sercu czuć się
swobodniej. Czego bałabym się najbardziej, co sprawiłoby
mi największy ból, co skłoniłoby mnie nawet, bym przestała
istnieć dla niego, to poczucie, że staję się dlań postrachem
i wyrzutem sumienia.

(...) Potępiałam zawsze kobietę, kiedy chciała być szczęśliwa
za cenę szczęścia mężczyzny; rozgrzeszałam zawsze
mężczyznę, kiedy żądano od niego więcej, niż wymagać
można od wolności i godności ludzkiej. Przysięga miłości
i wierności jest zbrodnią lub podłością, kiedy usta mówią to,
czemu przeczy serce, a od człowieka wymagać można
wszystkiego prócz podłości i zbrodni. Poza tym jedynym
przypadkiem,, Mój Przyjacielu - to jest poza przypadkiem,
kiedy zamierzałby ponieść zbyt wielką ofiarę - nie należy
zwalczać jego poglądów ani gwałcić jego skłonności. Jeśli
w sercu jego, podobnie jak w moim, znajdzie się miejsce