List Juliusza Głowackiego
do Joanny Bobrowej

(...) Oto żegnam Panią! - Nic w mojem sercu nie ma,
co by się mogło przydać Pani, owszem, wszystko może
odwiodłoby Ją od egoizmu, od szczęścia... Jam ciągnął
za Panią dawny jęk przeszłości, ze mną do salonu wchodziła
wieść, wspomnienie, boleść dawna. - A ilem ja osobiście,
jako środkowy kamień, cierpiał, tego trudno zliczyć i tej nuty
może nigdy Pani między różnemi tonami wspomnień
nie znajdziesz. Lepiej więc, że się rozstaniemy, że ja zniknę,
jak gdybym nigdy nie egzystował, nigdy nie żył. Wszystko
zniknie! i wszystko się znajdzie w łonie Bożem, ale biada
ludziom, co nie zrywają prędko ostatnich bolących łańcuchów.
Znikajmy więc, abyśmy się odnaleźli... Na ostatnią pamiątkę
zaimprowizuję Pani, jak gdybym żył jeszcze.

O! gdybym ja wiódł Panią do kaskady!
To tak, jak ludzie przyjaciołom wierni,
Aż tam bym zawiódł, gdzie pył leci blady
Śród leszczyn w Gisbach, a śród laurów w Terni.
Dzikie bym zrywał na murawie kwiaty,
A Pani w skałach siadłabyś myśląca,
Jak Anioł, skrzydłem kaskady skrzydlaty,
Czekając znad skał śpiewu - i miesiąca.
Gdybym ja Panią do kaskady woził,
Może bym wieczną tam zatrzymał siłą -
Śpiewem skamienił i lodem zamroził.
I kazał tęczom świecić nad mogiłą.
Dzisiaj siedzącej przed kaskadą w koczu
Sumienie Pani powie samo głuche...
Że niegdyś łzy się tak sączyły z oczu!
A dzisiaj! oczy patrzą - takie suche.
Czyś tem przeklęta, czy błogosławiona,
Że serce zimne - oczy łez nie leją!
Powie Ci kiedyś mogił druga strona,
Gdzie serca pękną albo się rozgrzeją.
Co do mnie - wiem ja, jak to praca pusta
Serce kobiece na czas przeanielić! -
Dlatego odtąd - wiecznie zamknę usta,
I wolę nie być z Panią - niż zgon dzielić.
Gdybym był duchem Wersalskiej natury,
A taką Ciebie między tłumem zoczył,
Zleciałbym na Cię jak kaskada z góry,
Porwał i rzucił w przepaść - i sam skoczył.

O! dosyć już, trzeba się rozstać - bez groźby ze smutną
cichością odchodzącego człowieka... Żegnaj mi Pani -
do jaśniejszych i wyświetlonych czasów.

Dnia 4 maja 1842. Paryż

Juliusz