Moje podróże do Paryża, dla których jedyną przynętą
jesteś już tylko ty, są w moim życiu niczym oazy,
do których dążę, by ugasić pragnienie. (...)


Croisset, kwiecień 1854,
środa wieczorem, północ


Weź na chwilę głowę w dłonie, nie myśl o sobie, lecz o mnie,
takim, jaki jestem, kończący wkrótce trzydzieści trzy lata,
zużyty zaciekłą pracą w ciągu piętnastu do osiemnastu lat,
bardziej doświadczony niż wszystkie akademie moralne świata
w dziedzinie wszelkich spraw namiętności itd., słowem,
uszczelniony przeciw uczuciom, bom dużo po nich żeglował,
i zapytaj samej siebie, czy jest możliwe, żeby taka istota
miała w sobie to, co nazywają Miłością; zresztą nic nie
rozumiem, co to znaczy. Gdybym cię nie kochał, po co
przede wszystkim pisałbym do ciebie i następnie
po co bym się z tobą widywał? Cóż mnie do tego zmusza?
Jaka skłonność pcha mnie i sprowadza z powrotem do ciebie
lub raczej przy tobie mnie trzyma? To nie jest
przyzwyczajenie, gdyż nie widujemy się dość często,
by przyjemność dnia poprzedniego dawała podnietę
do przyjemności dnia następnego. Dlaczego, gdy jestem
w Paryżu, spędzam cały czas u ciebie, tak iż z tego powodu
przestałem odwiedzać dużo osób? Mógłbym znaleźć inne
domy, które by mnie przyjmowały, i inne kobiety. Skąd się
to bierze, że wolę ciebie od nich? Czy nie czujesz, że jest
w życiu coś wyższego od szczęścia, od miłości i od religii,
ponieważ bierze początek w sferze bardziej bezosobowej?
coś, co śpiewa poprzez wszystko, czy się zatyka uszy,
czy też się rozkoszuje słysząc to? coś, dla czego rzeczy
przypadkowe nic nie znaczą i co jest z natury aniołów,
które nie jedzą: mam na myśli ideę. W imię tego ludzie się
kochają, gdy w imię tego żyją (...).

Chciałem cię kochać i kocham cię w sposób, który nie jest
sposobem kochanków; bylibyśmy rzucili sobie pod nogi
wszystko, co jest tylko pożądaniem, przyzwoitością,
zazdrością, uprzejmością (...).


Do panny Bosquet

Środa rano
[listopad lub grudzień 1859]


(...) Mój związek z panią Colet nie pozostawił żadnej "rany"
w sensie uczuciowym i głębokim tego słowa; jest to raczej
wspomnienie (i teraz jeszcze żywo odczuwanego) przewlekłego
rozdrażnienia. Jej książka była ukoronowaniem sprawy.
Niech pani dołączy do tego komentarze, pytania, żarty, aluzje,
których przedmiotem jestem od czasu ogłoszenia owej książki.
Gdym zobaczył, że pani również zaczęła się tyra interesować,
przyznaję, straciłem trochę cierpliwość, gdyż na zewnątrz
robię dobrą minę, rozumie pani? Niech pani nie myśli,
że mam o to do pani urazę, nie, całuję panią bardzo
serdecznie za te miłe rzeczy, które mi pani pisze.
Oto cała prawda.

Jestem jeszcze nieśmiały jak młodzieniaszek i potrafię
przechowywać w szufladach zwiędłe bukiety. W młodości
kochałem się na zabój, kochałem bez wzajemności, głęboko,
w milczeniu. Noce spędzane na wpatrywaniu się w księżyc,
projekty porwania i wyjazdu do Włoch, marzenia o sławie
dla niej, męki ciała i duszy, spazm od zapachu pewnego
ramienia i nagła bladość pod pewnym spojrzeniem - poznałem
to wszystko, i bardzo dobrze poznałem. Każdy z nas ma
w sercu królewską komnatę; zamurowałem ją, lecz nie jest
ona zniszczona (...).