List drugi Heloizy do Abelarda

Jedynemu swemu po Chrystusie, jedyna Jego w Chrystusie

(...) O mój najmilszy, jak mogłeś dopuścić, by takie myśli
poczwarne plątały Ci się po głowie, jak mogłeś ścierpieć,
by słowa podobne wyrwały się z ust Twoich. Nigdy
służebnic swoich, możesz być pewien, aż tak dalece Bóg
nie zapomni, by je zostawił przy życiu po Twoim skonie.
Niechaj nas również nie darzy życiem, co jest nad wszelką
odmianę śmierci do zniesienia cięższe. Tobie to właśnie
przystoi grzebać nasze ciała, Tobie wspominki czynić
za dusze nasze, nas pierwsze odprawiać do Boga, w któregoś
imię nas zrzeszył, ażebyś już nigdy głowy swej nie kłopotał
troską o nas i z tym pogodniejszą nadzieją poszedł za nami,
im mniej powątpiewać będziesz o zbawieniu dusz naszych.

(...) Raczej winnyśmy skorzej pospieszyć za Tobą, niż
pogrzeb sprawiać Twym szczątkom. Lepiej by było, gdyby
nas razem wspólna spowiła mogiłą niźli samotny grób
kopać dla Ciebie. Wraz z Tobą życia własnego się zbywszy,
nijak nie potrafimy żyć po Twoim zejściu. Już sama myśl
o śmierci Twojej przenika nas grozą śmierci. Czymże
dopiero będzie rzeczywisty skon Twój, gdy nas zaskoczy
żywymi? Niechaj Bóg nigdy nie zdarzy, abyśmy miały
świadczyć ostatnie żałobne posługi i roztaczać po śmierci
nad Tobą opiekę, jakiej my same nad wszystko się
spodziewamy po Tobie. Bodaj nam przyszło zstępować
do grobu za Tobą, nigdy przed Tobą, Miej dla nas litość,
błagam, miej litość przynajmniej dla swej jedynej,
nie wypowiadaj zatrutych słów, które jak ostrze miecza
ranią nam serca sprawiając, że życie nasze jest cięższą agonią
od samej śmierci (...).

o ja najnieszczęśliwsza wśród nieszczęśliwych
i najnędzniejsza wśród biednych! Twa miłość sprawiła, żem
wyniesiona została nad wszystkie niewiasty na niedosiężne
wyżyny, ażebym stamtąd strącona wielkością upadku
zmazała swe własne i Twoje winy. Im loty górniejsze,
tym głębsza przepaść upadku.

Którą z niewiast szlachetnych i możnych los śmiałby
ze mną zrównać, że już nie powiem: nade mnie wywyższyć?
I jestże choć jedna, którą by strącił w taką przepastną otchłań
i tak znicestwił boleścią? Jak wielką sławę zdobyłam
przez Ciebie! Jak straszną zarazem poniosłam klęskę!
Jakaż krańcowa dola jest moim działem: raz ściele róże
pod nogi, raz ciemię w skroń wplata. Tak w dobrodziejstwach
jak w przeciwieństwach przebrana miara. Tak przeznaczenie
zrządziło (...).

Jakaż mi pozostanie nadzieja na przyszłość po stracie Ciebie?
Jakież pobudki, które by mnie skłoniły do przedłużania
pielgrzymki na ziemi, skoro Ty jesteś jedyną moją ostoją?
A zresztą cóż mi już z Ciebie zostało? Chyba ta
tylko świadomość, że żyjesz. To moja radość jedyna.
Dla wszelkich innych przyjemności jestem umarła.
Samo widzenie się z Tobą mogłoby mię otrząsnąć z drętwoty.
Ale i ono nie jest mi dozwolone.

A gdyby tak wolno było zawołać: O Boże okrutny nad
wszelkie wyobrażenie! O sroga litości i szczęście przeklęte!

(...) Boć najchytrzejszy kusiciel zna jeden najskuteczniejszy
i niezliczone razy wypróbowany środek przyprawiający
mężów o zgubę: jest nim własna żona!

Nas również szatan osaczył z sobie właściwą