Ale ja jestem szalona; gorzej, jestem dzika: mam tylko jeden
ton, kolor, jeden sposób; jeżeli nie pociąga ku mnie, mrozi
nudą. Powie mi pan, który z tych dwu skutków wywieram
na panu.

List V

6 czerwca 1773


(...) Tak, winna jestem panu to, co stanowi urok i słodycz
przyjaźni; czuję, że ten węzeł jest już za silny, że zyskał
zbyt wielki wpływ na mą duszę; kiedy cierpi, skłonna jest
obrócić się ku panu, aby szukać u niego pociechy, gdyby zaś
była spokojna, pchałby ją w tę stronę pęd żywszy jeszcze,
pęd do przyjemności. Sam pan widzi, czy ja jestem tym
wszystkim dla pana i czy, w istocie, nie więcej mam
przyczyn, aby pana kochać i żałować. Co najwyżej uczucie
moje mogło być panu przyjemne; mnie zaś, nim zdałam sobie
z pana sprawę, stał się pan potrzebny. Ale co sądzi pan
o duszy, która się oddaje, zanim wie, czy będzie przyjęta?
Nim się zastanowiła, czy ją przyjmą z przyjemnością, czy
tylko z wdzięcznością? Mój Boże, gdyby pan nie miał serca,
ileż zgryzot byś mi zgotował!

(...) A pamięta pan: dał mi pan słowo honoru, iż każesz mnie
powiadomić, gdybyś był chory. Niech pan się nie ucieka
do tego pozom, którym zadowala się pospolita przyjaźń,
że nie chce się kogoś niepokoić; to wstrętne; nie chcę,
aby mnie oszczędzano; chcę cierpieć przez swoich przyjaciół,
dla swoich przyjaciół, kocham tysiąc razy więcej cierpienia,
które przychodzą przez nich, niż wszelkie szczęście na ziemi
płynące skądinąd. Do widzenia! (...)

Przez litość, niech pan nie będzie tak uprzejmy; niech pan
nie pisze pierwszy, wówczas bowiem sam nie wiedząc o tym,
pisałby pan jedynie, aby pisać. Niech pan przychodzi
do mnie dopiero wówczas, kiedy jej nie będziesz miał już
nic do powiedzenia. To jest w porządku; przyjaźń winna iść
dopiero potem. Niekiedy trzyma się ona bardzo z daleka;
niekiedy znów bardzo blisko, za blisko nawet; nieszczęśliwi
gotowi są pokochać wszystko, co im daje pociechę; tak słodko
jest kochać to, co nam mile! (...)

Zbyt mi pan jest miły, abym sobie mogła nałożyć
jakikolwiek przymus; raczej wolę przepraszać pana, niż nie
błądzić. Nie mam w stosunku do pana miłości własnej;
nie uznaję wszystkich tych prawideł, które sprawiają,
iż człowiek jest zawsze zadowolonym z siebie, a tak zimnym
z tymi, których kocha. Nienawidzę ostrożności, nienawidzę
nawet - niech pan pozwoli sobie powiedzieć - tych
obowiązków przyjaźni, które każą stawiać dyskrecję
w miejsce serdeczności. Cóż mam powiedzieć? Kocham
swobodę, działam tylko z pierwszego popędu i lubię
do szaleństwa, aby tak postępowano ze mną. Och! Boże,
jakże ja jestem daleko od pana! Nie mam cnót, nie znam
obowiązków wobec przyjaciela; zbliżam się do stanu natury:
dzicy nawet nie kochają z większym wylaniem i prostotą;
świat, nieszczęście - nic nie zdołało skazić mego serca.
Nigdy nie będę się miała na ostrożności wobec pana, nigdy
nie będę pana podejrzewała. Powiadasz, że masz dla mnie
przyjaźń, jesteś szlachetny: czegóż mogę się obawiać?
Odsłonię panu zamęt i niepokój mej duszy, nie będę się
rumieniła, iż okażę się słabą i niekonsekwentną.
Powiedziałam już, nie staram się panu podobać, nie chcę
uzurpować pańskiego szacunku, wolę raczej zasłużyć sobie
pobłażanie, chcę wreszcie kochać pana z całego serca mieć
do pana umość bez granic, a pan zrobi z tym wszystkim,
co pan zechce (...).