Czwartek, jedenasta wieczór
Nie miałam wiadomości od ciebie; nie spodziewałam się ich
zgoła, a mimo to czekałam. Och, Boże, jak ty możesz
mówić, że boleść nie mieszka już w mojej duszy?
Umierałam wczoraj z bólu; miałam atak rozpaczy, który
wtrącił mnie w konwulsje trwające cztery godziny. Drogi
mój, chcesz wiedzieć całą prawdę? Otóż, kiedy cię widzę,
kocham cię do szaleństwa, do tego stopnia, iż jestem
przeświadczona, że nigdy lepiej nie kochałam. Ale trzeba
mi ciebie, aby cię kochać: cała reszta życia upływa
na wspominkach, żalach i opłakiwaniu. Owszem, jedź,
powiedz mi, że kochasz inną; pragnę, chcę tego. Cierpienie
moje jest tak głębokie, tak rozdzierające, że ulgi na nie
spodziewam się już tylko w śmierci. Ulga, którą ty mi
przynosisz, działa jak opium: usypia moje cierpienia,
ale ich nie leczy; przeciwnie, czuję się tym słabsza i tym
wrażliwsza. Masz słuszność, nie jestem już zdolna kochać,
umiem już tylko cierpieć. Miałam nadzieję w tobie, oddałam
się jej, sądziłam, że rozkosz kochania ciebie uśmierzy moje
nieszczęście. Niestety! Próżno przed nim uchodzę, woła mnie
bez przerwy, ciągnie mnie, ukazuje tylko jeden środek.
Nie mów mi o rozrywkach, towarzystwie - jest mi ono
tylko nieznośnym przymusem. Gdybym mogła skłonić pana
d'Alembert, aby mnie opuścił, nie widywałabym nikogo.
W jaki sposób może pan mniemać, iż gra inteligencji silniej
zdolna jest do mnie przemówić niż urok, niż pociechy
przyjaźni? Mam przyjaciół najgodniejszych, tkliwych,
zacnych: każdy - na swój sposób i wedle swego tonu -
chciałby wniknąć do mej duszy; wzrusza mnie tyle dobroci,
ale nie broni mi czuć się nieszczęśliwą. Ty jeden, drogi,
możesz mi dać nie szczęście, ale rozkosz. Cóż za złowroga
trucizna, rozkosz! Każe mi trwać przy życiu, wołając
równocześnie śmierci. Ale czemu zależało ci trochę na tym,
abym pokochała? Nie potrzebowałeś tego; wiedziałeś dobrze,
że nie możesz mi odwzajemnić; czyżbyś sobie uczynił
zabawkę z mej rozpaczy? Wypełń tedy mą duszę albo nie
dręcz jej już. Spraw, bym cię kochała zawsze lub abym cię
nie była kochała nigdy; słowem to, co niemożliwe, ukój mnie,
albo umieram. Ale, mój przyjacielu:
W zapomnienia czeluści głębokie
Tej strasznej tajemnicy niech utoną mroki.
A w tej chwili oto, co czynisz? Wnosisz zamęt w duszę,
którą czas ukoił: rzucasz mnie na pastwę boleści, a zarazem
każesz pani de M(ontsauge) lękać się, że cię straciła.
Czyż nie można by ci powiedzieć:
Znajdź sekrety, by łamać i udręczać dusze.
(...) Nie spodziewałam się od pana niczego, nie chciałam
pociechy; po cóż się tedy skarżyć? Ha! Po co? Dlatego że
chory, mimo iż skazany na śmierć, oczekuje jeszcze lekarza,
oczy jego wpijają się jeszcze w jego oczy, aby w nich szukać
pociechy; dlatego że ostatnim wybuchem duszy jest krzyk.
Oto wytłumaczenie mej niekonsekwencji, szaleństwa, słabości.
Jakże jestem ukarana (...).
List XLVI
Czwartek, wpół do dziesiątej
Drogi mój, kocham cię - czuję to w tej chwili w bolesny
sposób. Twój katar, piersi twoje sprawiają ból mej duszy:
lękam się, a to straszliwe uczucie tak często było
usprawiedliwione, że niepodobna mi jest się uspokoić. Jeżeli